Co biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej robił na trzebiatowskim rynku? Dlaczego miał przy sobie aż tyle pieniędzy? Czemu zdjął z palca biskupi pierścień i ukrył go w saszetce? I jak to się stało, że zostawił swój skarb na ławce? Chcieliśmy, aby na te pytania odpowiedział nam sam duchowny, ale okazało się to niemożliwe.
- Dziś i jutro spotkanie z nim jest wykluczone - usłyszeliśmy od siostry zakonnej w domu biskupim.
Rozmowniejszy, ale powściągliwy był ks. Wojciech Parfianowicz, rzecznik Kurii Biskupiej w Koszalinie. - Co biskup Dajczak robił w Trzebiatowie, tego komentować nie będę. To był jego prywatny wyjazd. Za to zachowanie znalazcy saszetki jest godne pochwały i naśladowania - stwierdził.
Znalazca, czyli Artur Pałka, pracownik miejskich wodociągów, zauważył saszetkę, gdy wracał z roboty do domu. - Usiadłem przy niej, licząc, że właściciel po nią wróci, ale nie przyszedł. Po 30 minutach zajrzałem do środka. Tylu banknotów dotąd jeszcze nie widziałem - opowiada. Zna wysokość kwoty, ale nie chce jej ujawnić. - Była duża - ucina. Zaniósł saszetkę na komisariat i tam na podstawie dokumentów, które były w środku, ustalono właściciela.
Jeszcze tego samego dnia biskup odzyskał zgubę. - Powiedział, że będzie się za mnie modlił. Dostałem też od niego list z podziękowaniami. To bardzo miłe - mówi pan Artur i z uśmiechem dodaje, że zdecydowanie woli odpuszczenie grzechów niż znaleźne.
ZOBACZ: NAPAD na bank w Białymstoku! Trwa obława za bandytą!