Kobieta nie kłamie. Tajemnicze zjawisko na własne oczy widzieli ksiądz proboszcz i jeden z mieszkańców wsi. Świadków byłoby więcej, ale tylko oni odważyli się wejść do nawiedzonego domu. Inni obchodzą to miejsce z daleka. Należący do gminy dom, w którym na poddaszu mieszkają Pokrobscy, stoi na skraju wsi. – Od 15 lat tu żyjemy. Dotąd był spokój. Dopiero jak kupiłam na aukcji używaną wersalkę, zaczęły się cuda – mówi pani Krystyna. Najpierw usłyszała pukanie do drzwi. Tyle że po drugiej stronie nikogo nie było! Myślała, że ktoś robi im głupie żarty. Ale nie. Bo jak się tylko ściemniło, powiało grozą. – Najpierw spadły z regału baterie, po chwili w powietrzu fruwały już łyżki, monety, klocki, noże, a z sufitu kapała woda, chociaż dach nie przecieka – relacjonuje kobieta. Zaalarmowany proboszcz Mirosław Culepa (60 l.) ruszył na ratunek mimo nocnej pory. Poświęcił mieszkanie, nazajutrz odprawił mszę w intencji rodziny i znów odwiedził Pokrobskich, żeby pomodlić się razem z nimi. I właśnie wtedy, gdy duchowny pogrążył się w żarliwej modlitwie, poleciała w jego kierunku kłódka. – Aż mu biret z głowy spadł – mówi pani Krystyna. – No, jak już księdza zaatakowało, to z miejsca zabraliśmy dzieciaki i uciekliśmy z domu – dodaje. Na parę dni przyjęli ich teściowie, potem ksiądz załatwił im lokum w Działdowie, w Caritasie. – Niestety lada dzień musimy się stamtąd wynieść, a nie mamy dokąd. Poszliśmy do wójta, ale on nas wyśmiał i odmówił lokalu zastępczego. A do siebie nie wrócimy. Za żadne skarby! – mówi Pokrobska. Jest jeszcze szansa, że problem rozwiąże egzorcysta. Przyjedzie, jak tylko będzie mógł, a na razie poradził, żeby pozbyć się feralnej wersalki. Niewiele to dało, bo w nawiedzonym domu pod nieobecność lokatorów zapalają się i gasną światła.
Na Mazurach straszą duchy! Sprawę zbada egzorcysta
2017-12-02
3:00
Wieje grozą w Turzy Wielkiej na Mazurach. Złe moce zaatakowały tam sześcioosobową rodzinę Pokrobskich! Nie pomogły modły proboszcza ani uczone rady egzorcysty. – Jakaś siła nieczysta ciskała w nas łyżkami, nożami, klockami i monetami. Musieliśmy uciekać – mówi Krystyna Pokrobska (40 l.).