Na początku 2011 roku nie wejdziemy do strefy euro

2008-09-12 4:00

- Deklarację premiera Donalda Tuska o przystąpieniu Polski do strefy euro w 2011 roku i wynikające z tego konsekwencje ocenia Stanisław Gomułka.

"Super Express": - Jaka była pierwsza pana reakcja, gdy premier Donald Tusk zapowiedział wejście naszego kraju do strefy euro w 2011 r.?

Stanisław Gomułka: - Tak jak wielu innych ekonomistów byłem zaskoczony wypowiedzią premiera, szczególnie w świetle wcześniejszych bardzo ostrożnych słów na ten temat ministra finansów. Moje zdziwienie wynika również z faktu, że na początku 2011 r. nie wejdziemy do strefy euro. Ten termin jest po prostu niemożliwy. Według mnie najwcześniejszą możliwą datą jest początek roku 2012.

- Ale te daty nie są od siebie tak odległe?

- To prawda. Pojawiały się już daty znacznie bardziej odsuwające ten moment w czasie. W związku z tym międzynarodowe rynki finansowe zaczęły wątpić w to, czy Polska rzeczywiście chce szybko wejść do strefy euro. Wypowiedź premiera może uspokoić te rynki. Wydaje mi się, że o to właśnie chodziło.

- Ale dlaczego premier Tusk ogłosił to właśnie teraz?

- Pretekstem było międzynarodowe forum ekonomiczne w Krynicy. Po drugie, Donald Tusk od wielu lat jest zwolennikiem szybkiego wejścia Polski do strefy euro. Na ten temat wypowiadał się wiele razy, nie mówił natomiast nic o dacie.

- Co się zatem zmieniło?

- Teraz mamy nową sytuację. Komisja Europejska zniosła rygorystyczne zasady, jeśli chodzi o możliwy deficyt budżetowy poszczególnych państw. I jest duża szansa, że Polska spełni te nowe kryteria. Być może to zachęciło premiera do określenia bardziej konkretnej daty. Wydaje mi się, że w ten sposób Donald Tusk chce zmobilizować rząd i Narodowy Bank Polski do koordynacji działań na rzecz spełnienia tych europejskich wymogów.

- Co przyniesie nam w przyszłości wejście do strefy euro?

- Pociągnie ono za sobą wiele konsekwencji. Dla przedsiębiorstw najważniejsze są dwie. Pierwsza sprawa to zmniejszenie ryzyka kursowego w handlu z krajami strefy euro. Trzeba np. pamiętać, że międzynarodowe kontrakty są zawierane właśnie w euro i polski handel po wprowadzeniu tej europejskiej waluty będzie się lepiej rozwijał. Drugą sprawą jest branie pożyczek w europejskim systemie bankowym. W tej chwili polscy przedsiębiorcy oczywiście mogą finansować swoje projekty inwestycyjne w euro, ale muszą się liczyć z możliwością osłabienia złotego i większym kosztem obsługi tego długu. W związku z tym wstrzymują się z tego typu pożyczkami. Natomiast po wejściu do strefy euro tego problemu już nie będzie. Korzystanie z kredytów zagranicznych silnie stymulowałoby inwestycje w Polsce. Mogłoby się to przełożyć na wyższe tempo wzrostu gospodarczego w perspektywie 10 czy 15 lat.

- A co wejście do strefy euro będzie oznaczać dla zwykłego obywatela?

- Podróżując po Europie, nie będzie musiał wymieniać pieniędzy - ominą go wszelkie koszty manipulacyjne. Problemem nie będą więc już i granice, i waluty.

- Czy mógłby pan profesor wymienić jeszcze jakieś plusy?

- Ważne są co najmniej jeszcze dwie zasadnicze rzeczy. Pierwszą z nich jest koszt obsługi długu publicznego. W strefie euro stopy procentowe są o ok. dwa punkty procentowe niższe niż w Polsce - to bardzo dużo. Jeżeli mamy, powiedzmy, 500 miliardów długu publicznego, to koszty obsługi mogą być niższe nawet o 10 miliardów. Druga sprawa. Wiemy, że w Polsce niektóre artykuły są droższe niż np. w Niemczech czy we Francji. Istnienie tej samej waluty wymusza ujednolicanie cen w skali całej strefy euro. Polak będzie mógł łatwo sprawdzić, ile kosztuje np. litr mleka w jego miejscowości, a ile za granicą. I to powoduje, że różnice cen w poszczególnych krajach zmniejszają się. Co prawda pewne usługi mogą wzrosnąć - np. hotelowe albo restauracyjne, bo pojawia się pewien koszt inflacyjny. Dotyczy to jednak tylko pierwszego okresu, zaraz po wejściu do strefy euro.

- No dobrze, ale sprzedawcy mogą przecież zaokrąglać ceny towarów na niekorzyść klientów?

- Dotyczy to małych sklepów i restauracji, ale z tym zjawiskiem można skutecznie walczyć. Np. Słowacja zrobiła tak, że przez szereg miesięcy stare ceny w koronach nie mogą być zmieniane i muszą być podawane obok nowych cen w euro. W dodatku przeprowadzane są kontrole i jeżeli ktoś stosuje inny kurs niż oficjalny, to podlega karze grzywny, a nawet więzienia. Czyli generalnie sprzedawcy nie mogą sztucznie windować cen, bo po prostu im się to nie opłaca. Kupujący pójdzie tam, gdzie ceny będą niższe, ujednolicone.

- Polacy mają powód do dumy, bo pierwszy raz w historii złotówka jest tak silna. Kiedy wejdziemy do strefy euro, ten powód zniknie...

- Powodem do dumy Brytyjczyków jest to, że mają własną walutę z wizerunkiem królowej. Dla nich nie do pomyślenia jest - przynajmniej na razie - rezygnacja z tej waluty. Decydują o tym imperialne tradycje. Jeżeli chodzi o Polskę, to wydaje mi się, że przywiązanie do własnej waluty jest dużo mniejsze - podobnie zresztą było we Włoszech, tam decydowała o tym zbyt wysoka inflacja. W Polsce mieliśmy dwie hiperinflacje - na początku lat 20. XX wieku i w 1989 r. Dochodzi jeszcze do tego wymiana pieniądza na początku lat 50. i fakt, że przez wiele lat sporo ludzi posługiwało się walutami innych krajów, głównie dolarami. Zdarzało się nawet, że dolar był ważniejszy od złotówki. Nie wydaje mi się zatem, aby po wejściu do strefy euro społeczeństwo odczuło jakąś wielką utratę prestiżu własnego kraju. Będziemy mieć taką samą walutę jak Niemcy, Francuzi czy Włosi - to będzie raczej postrzegane jako awans cywilizacyjny.

Stanisław Gomułka

Jeden z najbardziej znanych i cenionych na świecie polskich ekonomistów, były wiceminister finansów, profesor London School of Economics. Ma 68 lat

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają