"Super Express": - Po niedzielnym szczycie państw UE w Brukseli modne stało się słowo protekcjonizm. Czy mógłby pan przybliżyć ekonomiczny kontekst tego terminu?
Witold Orłowski: - Protekcjonizm oznacza ochronę własnych, rodzimych producentów poprzez utrudnianie dostępu do działania na rynku producentom z innym krajów. Może być to też ochrona własnych pracowników poprzez zachęcanie krajowych firm, by zwalniały pracowników z innych państw. W pierwszej chwili protekcjonizm może wydawać się zupełnie rozsądnym posunięciem. Cała jego logika jednak bierze w łeb w momencie, gdy zadamy sobie pytanie o to, jak zareagują na to inne gospodarki, inne kraje. Doświadczenie historyczne mówi, że jeśli jeden kraj stosuje protekcjonizm w stosunku do innych, to pozostałe zaczną stosować go w stosunku do niego. I w ostatecznym rozrachunku gospodarka tego kraju znacznie bardziej ucierpi, niż gdyby te działania w ogóle nie zostały podjęte.
- W takim razie, dlaczego poważni politycy europejscy, jak prezydent Sarkozy, bronią zasady protekcjonizmu, domagając się ochrony swojego przemysłu?
- Wielu polityków sięga po protekcjonizm, ponieważ działa on na wyobraźnię wyborców, gdyż oznacza w pewnym sensie ujęcie się za nimi przez tychże polityków. Gdy prezydent Francji mówi, że będzie dawać pomoc publiczną, ale pod warunkiem, że firmy francuskie będą zwalniały ludzi w Czechach i w Polsce, a nie we Francji, jest to rzeczywiście próba przerzucania niebezpieczeństwa na innych, którą można nazwać protekcjonizmem. Oczywiście ci, którym faktycznie grozi utrata pracy we Francji, uznają, że prezydent znakomicie postępuje. To może i byłaby prawda, gdyby inne kraje nie zaczęły tak samo postępować i w ostatecznym rachunku oznaczałoby to, że Francja tak samo na tym straci jak wszyscy inni.
- A czy nie jest też tak, że jeśli francuskie czy włoskie przedsiębiorstwa przestałyby być chronione przez własne kraje, w wyniku kryzysu musiałyby zamknąć swoje oddziały, np. w Polsce?
- Zapewne te filie czy oddziały nie zostaną zlikwidowane. Kłopoty gospodarcze i spadek popytu zostaną podzielone między centralę francuską i firmy lokalne. Oczywiście można sobie wyobrazić taką sytuację, kiedy to Francuzi będą przerzucać kłopoty tylko na filie zagraniczne swoich firm, chroniąc te, które znajdują się we Francji. Z całą pewnością efekt byłby taki, że Polacy, Czesi czy wszyscy ci, w których krajach są francuskie fabryki, stracą pracę. Ale oznaczałoby to też, że nie będą oni mieli pieniędzy, nie będą kupować samochodów, również francuskich, i tak czy owak kryzys dojdzie do Francji. Nie da się oszukać kryzysu w ten sposób.
- Czy w takich powiązanych ze sobą gospodarkach, jak europejskie, protekcjonizm w ogóle może się sprawdzić?
- Teoretycznie w UE takie rozwiązanie jest właściwie niemożliwe. Dlatego że nikomu nie można odmawiać dostępu do rynku, nie można dyskryminować pracowników. Zabrania tego prawo europejskie, ale prawda jest też taka, że można je obchodzić, co właśnie próbował robić prezydent Francji. Protekcjonizm jest takim sposobem postępowania, w którym zawsze można znaleźć możliwość obejścia przepisów, np. dopłacając tylko do importu samochodów produkowanych przez rodzime zakłady czy zmniejszając produkcję w filiach danych firm znajdujących się w innych krajach. Takie działanie - choć w zasadzie niezgodne z prawem unijnym - w praktyce jest bardzo trudne do udowodnienia.
- Jak w takim razie ocenia pan efekty działań premiera Tuska na niedzielnym szczycie w Brukseli. Polska faktycznie osiągnęła sukces?
- Uważam, że był to sukces, choć nie wpadajmy w euforię. Sukces premiera określiłbym jako taktyczny. Bardzo ważne było, aby Polska i inne kraje, zwłaszcza te słabsze, których kosztem łatwiej jest przeprowadzać działania protekcjonistyczne, wymusiły na całej UE, na wszystkich jej przywódcach jasne deklaracje niesięgania po tego typu narzędzia. Szczęśliwie udało się ten cel osiągnąć. Warto jednak pamiętać, że można wygrać wiele bitew, a przegrać wojnę. I moim zdaniem to było takie zwycięstwo w bitwie, a nie w wojnie.
Witold Orłowski
Były szef zespołu doradców ekonomicznych prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Obecnie główny doradca ekonomiczny PricewaterhouseCoopers