Nagrała Piesiewicza, bo nie pożyczył jej pieniędzy

2009-12-14 16:13

Katarzyna W. - szczupła 28-latka z małego miasteczka. Bez makijażu, w burych ciuchach - nie wygląda jak prostytutka. Nie sprawia też wrażenia kobiety, która mogłaby oczarować światowej sławy scenarzystę. Jednak to ona nagrała, jak znany adwokat i senator Krzysztof Piesiewicz wciąga nosem biały proszek. Spotkaliśmy się z nią w jednym z warszawskich centrów handlowych.

Czytaj również

Dziwne zabawy senatora

Spowiedź Piesiewicza

Jej opowieść o znajomości z Piesiewiczem jest chaotyczna, ale wygląda na dobrze przemyślaną. Czy Katarzyna W. jest wiarygodna? Jej zeznania przekonały prokuraturę, która postanowiła przedstawić wpływowemu politykowi zarzut posiadania narkotyków. Ale trzeba pamiętać, że prokuratura postawiła jej zarzut udziału w szantażu. Grozi jej do trzech lat więzienia.

- Pani jest prostytutką?

- Nie. Nigdy nie uprawiałam seksu za pieniądze. Nigdy też nie uprawiałam seksu z Piesiewiczem i nie zażywałam z nim narkotyków. Choć wielokrotnie widziałam, jak on to robi.

- Kiedy poznała pani Krzysztofa Piesiewicza?

- Jest tak, jak mówił "Super Expressowi" Krzysiek (Piesiewicz - przyp. red.). Poznaliśmy się latem zeszłego roku. Ale nie było to pod Marriottem, jak powiedział, ale na stacji benzynowej. Kilka dni wcześniej miałam wypadek i dostałam samochód zastępczy. Nie wiedziałam, jakie paliwo wlać. Podeszłam do pierwszego z brzegu mężczyzny - okazał się nim Piesiewicz. Nie wiedziałam kim jest, ale jego twarz wzbudzała zaufanie i wydawała mi się znajoma. Doradził, co robić z paliwem i zaczęliśmy rozmawiać. Robił wrażenie interesującego człowieka, a rozmowa kleiła się. Po chwili zaproponował mi spotkanie, gdzieś na kawie.

- I pani się zgodziła? Przecież się nie znaliście?

- Zdziwiło mnie jego tempo. Ale zasugerowałam mu, że spotkać się możemy. Zadzwonił po dwóch dniach i zaproponował spotkanie u siebie w domu. Znowu poczułam się zdziwiona śmiałością propozycji, bo znałam tylko jego imię. Uspokoił mnie i kazał sprawdzić, kim jest w Internecie.

- Posłuchała go pani?

- Tak. Poczytałam o nim i z mniejszymi obawami zdecydowałam się na spotkanie. Przyjechał po mnie około godz. 20 na tę samą stację, bo mieszkałam niedaleko. Pojechaliśmy do jego domu na warszawskim Żoliborzu.

- Proponował pani seks?

- Nie. Piliśmy wino i rozmawialiśmy. Opowiadał o sobie, o barwnym życiu, o tym, jak powstawały jego scenariusze. Słuchałam go z otwartymi ustami. Po pierwszej butelce rozmowa zeszła na tematy związane z homoseksualizmem oraz transseksualizmem. Oprowadzał mnie po domu i teraz już wiem, że sprawdzał, czy będę gotowa zaakceptować jego gierki. Na ostatnim piętrze swojego domu pokazał mi brązową sukienkę na ramiączkach. Spytał, czy byłoby mu w niej ładnie. Powiedziałam, że tak. Później w łazience pokazał perfumy i szminkę. Spytał, czy pomaluję mu usta i czy dobrze tak wygląda. Zaczął też opowiadać o swojej partnerce, która miała raz lub dwa razy w tygodniu przyjeżdżać do niego z Bydgoszczy.

- Rozmawialiście o tym tak otwarcie?

- Wydaje mi się, że czuł się swobodnie w moim towarzystwie. Kiedy wino się skończyło, zaproponował "coś mocniejszego". Chodziło o kokainę. Mówił, że to bezpieczne, byleby znać umiar. Twierdził, że bierze tylko w weekendy. Nie przekonał mnie do spróbowania. Wyjął z pomieszczenia obok kuchni słoiczek. Było w nim około 3-4 torebek z kokainą. Wziął jedną, rozsypał na stole i wciągnął przez zrolowany banknot. Potem wróciliśmy do salonu. Próbował mnie przekonać do jakiegoś trójkąta. Odmówiłam. Około 4 nad ranem zamówił mi taksówkę i wróciłam do domu.

- Często się potem spotykaliście?

- Takich spotkań było około pięciu. Na kolejnych Krzysiek pozwalał sobie na coraz więcej. Za każdym razem brał też kokainę.

- Płacił pani za te wizyty?

- Nie. To były spotkania koleżeńskie. Nie brałam żadnych pieniędzy i nie oczekiwałam niczego w zamian. Wydawał mi się fascynujący jako człowiek, bo nieczęsto spotyka się kogoś o takim dorobku. On natomiast składał mi liczne obietnice i zapewniał, że się mną zaopiekuje. Pytał mnie o zainteresowania, by załatwić mi pracę, która będzie mi się podobać. Mówił, że kochance też tak pomógł. Pewnego razu zaprosił mnie nawet na wspólny wyjazd do Grecji. Byłam oszołomiona, bo nigdy z Polski nie wyjeżdżałam. Ostatecznie nic z tego nie wyszło.


- Krzysztof Piesiewicz powiedział nam, że żądała pani od niego pieniędzy.

- Rzeczywiście. Pod koniec lata pokłóciliśmy się o pieniądze. Wpadłam w tarapaty i nie miałam z czego opłacić czynszu. Poprosiłam go więc o pożyczkę w wysokości 300-400 zł. Naprawdę nigdy nic od niego nie chciałam, ale tym razem pieniądze były mi potrzebne. Nie wiem, czemu się wściekł, kiedy to usłyszał i przerwał rozmowę.

- I wtedy postanowiła się pani na nim zemścić?

- Nie. Wtedy najważniejsze dla mnie było zdobyć pieniądze. Dlatego o pomoc zwróciłam się do znajomego. Nieopatrznie opowiedziałam mu też o swoich spotkaniach z senatorem.

- On kazał pani go nagrać?

- Na początku strasznie go to rozśmieszyło i powiedział, że chciałby coś takiego zobaczyć na własne oczy. Załatwił mi też pożyczkę 1200 zł na uregulowanie czynszu. Później kilkakrotnie mówił mi, że chciałby zobaczyć jakiś dowód ze spotkania z Krzyśkiem.

Stało się to możliwe dopiero po kilku tygodniach, kiedy nawiązaliśmy ponowny kontakt. Krzysiek zapraszał mnie na imprezę, na której miała być również jego kochanka. Z jego opowieści wynikało, że będzie ostro. Zgodziłam się i powiedziałam ludziom, od których dostałam pożyczkę, że jadę do niego na spotkanie. Ucieszyli się i powiedzieli, że chodzi tylko o jedno zdjęcie.

W międzyczasie okazało się, że jego partnerka nie dojedzie w ten weekend. Powiedziałam o tym znajomemu, a on stwierdził, że załatwi inną dziewczynę do towarzystwa. Była nią jakaś tancerka z nocnego klubu, której miały nie krępować bardziej perwersyjne zabawy i która wcześniej zażywała już kokainę.

- Nie miała pani oporów, by nagrać spotkanie?

- Byłam zła na Krzyśka, bo najpierw obiecywał mi pracę, a potem odmówił zwykłej pożyczki. Wtedy się nie zastanawiałam, co stanie się z nagraniem. Co działo się podczas spotkania, widać na filmach. Mogę tylko powiedzieć, że to nie było tak, że on był nieprzytomny. Był sprawny i chętnie oraz z własnej woli poddawał się tym ostrym zabawom.

- Kiedy wpadła pani na pomysł, żeby szantażować senatora tymi nagraniami?

- Ja go nigdy nie szantażowałam. Po spotkaniu ten znajomy, który dał mi pożyczkę, zabrał mi aparat. Nie wiedziałam, że będzie chciał Krzyśka szantażować. Dopiero, kiedy policja zapukała do moich drzwi, dowiedziałam się, że wyciągnęli od Krzyśka pieniądze.

- Trudno uwierzyć, że pani nie brała udziału w szantażu. Prokuratura postawiła pani zarzuty.

- Tak, bo prokurator też mi nie uwierzył. Ale naprawdę nie wiedziałam, że oni żądali od Krzyśka pieniędzy. Ja przyznałam na prokuraturze, że nagrałam go podczas zażywania kokainy i tych zabaw w sukience. Nawet za to przeprosiłam, ale z szantażem nie mam nic wspólnego.

- Żałuje pani?

- Krzysiek zagrał ze mną nieczysto, więc mi go nie żal.

Dane bohaterki zostały zmienione



 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki