Zrobili to bezinteresownie, od serca. - To co, mieli wylądować gdzieś pod mostem? - pyta Jan Jania, schorowany, utykający na nogę emeryt. - Tu u nas ludzie są znani z solidarności - tłumaczy, dlaczego z żoną nie mogli zachować się inaczej. I dlatego właśnie pokazali, na czym polega prawdziwa sąsiedzka przyjaźń.
Nasz dom waszym domem
Janiowie mieszkają w skromnym
nieotynkowanym domu, na wykończenie którego ciągle jeszcze nie odłożyli wystarczających pieniędzy. Kilkaset metrów dalej mają starą, drewnianą, niezamieszkaną chałupę, pamiętającą jeszcze koniec XIX wieku. Nie jest to może willa, ale na głowę się nie leje i kąt ciepły można w niej znaleźć.
Pan Jan z żoną nie wahali się ani chwili, gdy pożar strawił dom państwa Piwowarów. Dziewięcioosobowa rodzina, w której najmłodsze z dzieci miało raptem siedem miesięcy, w jednej chwili, w zimie, została bez dachu nad głową. Wtedy zaoferowali im swój drewniany budynek.
Dla pogorzelców to jak dar z nieba. - Nie wiem, jakbyśmy sobie bez tej pomocy poradzili, gdzie byśmy się z dziećmi podziali - Danuta (39 l.) i Zdzisław (45 l.) Piwowarowie będą o tym geście pamiętać całe życie. - Nigdy nie zapomnimy sąsiadom, co dla nas zrobili.
Dar serca po raz drugi
Piwowarowie w użyczonym domu mieszkali przez 10 miesięcy. W tym czasie wyremontowali swój budynek. Pomagali im w tym także sąsiedzi. Tu słowo solidarność ma prawdziwe znaczenie. Wśród tych, którzy podali im pomocną dłoń, był Franciszek Przybytek (56 l.) z synem. - W najgorszych snach nie śniło nam się, że nas samych kiedyś spotka takie nieszczęście - przyznaje ze smutkiem pan Franciszek. Kiedyś był maszynistą na kolei, teraz żyje z 700-złotowej renty. Każdą złotówkę wkładał w dom. Stary, ale z miesiąca na miesiąc ładniejszy. Gdy postawili płot, rodzina Przybytków pęczniała z radości. Niestety, radość nie trwała długo. Z końcem listopada pożar strawił ich drewniany dom.
- Syn miał lekki sen - wspomina dramatyczne chwile pan Franciszek. - W porę się obudził i wszczął alarm.
Wybiegli z płonącej niczym pochodnia chałupy tak, jak zerwali się z łóżek. I tylko mogli bezsilnie, ze łzami w oczach, patrzeć, jak z dymem ulatuje dorobek ich całego życia. Dom spłonął doszczętnie, oni zostali bez dachu nad głową. Ale od czego się ma sąsiadów. Znów Janiowie pokazali, jak wielkie mają serca.
- Ucieszyliśmy się, że im możemy pomóc i użyczyć domu - szczerze, od serca, mówią pani Maria i Jan. - Przecież i tak stał pusty - dla nich to oczywiste, co zrobili.
Przybytkowie z dwoma synami i synową korzystają teraz z ich gościny. Inni sąsiedzi pomogają im wyremontować dom, by mieszkało się wygodniej.
Sprezentowali też trochę ubrań, naczynia, każdy dał, co mógł. Każdy, nawet najdrobniejszy, gest był na wagę złota.
Aż znów będą mieli swój kąt
- Tutaj kiedyś się odbudujemy - pan Franciszek oczyma pełnymi łez spogląda na pogorzelisko. - Tyle serca i pracy w ten dom włożyliśmy i nagle w jednej chwili wszystko straciliśmy. Ale pozbieram się. Odbuduję się. Dam radę - zaciska pięści, gdy wymawia swoje mocne postanowienie.
Przychodzi tu codziennie i stara się odzyskać, co się tylko da, by było na jak najszybsze postawienie nowego domu. Wygrzebuje cegłę po cegle. Wie, że niczym Feniks z popiołów także jego dom się odrodzi. To teraz jego najważniejszy cel w życiu.
- Niech mieszkają u nas ile trzeba, aż będą mieć znów swój dach nad głową - Jan Jania cieszy się, że może w taki sposób pomóc stającym na nogi swoim sąsiadom.
Oni o dobrych ludziach nie zapomną
Piwowarowie: - Nie wiem, jakbyśmy sobie bez tej pomocy poradzili, gdzie byśmy się z dziećmi podziali.
Przybytkowie: - Tutaj się kiedyś odbudujemy. Tyle serca włożyliśmy w ten dom i w jednej chwili wszystko straciliśmy.