- Jestem samotny i wszędzie ją ze sobą zabieram - tłumaczył policjantom swój niecny postępek Władysław K..
I faktycznie, pan Władysław żyje sam jak palec w maleńkiej wiosce na Mazurach. Jego jedyną towarzyszką jest ukochana koza. Żona i dzieci opuściły go. Za to ukochana koza chodzi z nim nawet do wiejskiego sklepiku po zakupy.
Patrz też: Podkarpackie. Wieźli kozę w maluchu i mieli wypadek
- Ostatnio ciągle mi beczała, że chce seksu, to postanowiłem zorganizować jej randkę - tłumaczy mieszkaniec Sątoczna. Pan Władysław, aby zaspokoić żądzę swojej kozy, zawiózł ją fiacikiem do capa. Wszystko skończyłoby się pewnie szczęśliwie, gdyby kandydat na narzeczonego dla kozy był bardziej romantyczny. Cap, niestety, okazał się całkowicie oziębły na powaby kozy pana Władysława i "randka" zakończyła się fiaskiem.
Zawiedziony pan Władysław pojechał do pobliskich Korsz. Kozę zostawił w samochodzie, a sam poszedł zalewać smutki alkoholem. Gdyby nie interwencja policjantów, którzy zauważyli zwierzę w aucie, biedna koza pewnie by zamarzła.
Patrz też: Pobiłem Niemców bo macali mi kozę!
- Postaram się wynagrodzić jej wszystkie cierpienia. Już nigdy nie zostawię jej samej - obiecuje nam solennie Władysław K. - Tylko ją mam na tym świecie. Na domiar wszystkiego córka wychodzi za mąż za Chińczyka - dodaje ze łzami w oczach.