Po pierwsze, mieszkanie, z którego miał wybiec zakapturzony Kamil Durczok nie należy do niego, nie mieszka on w nim, nie wynajmuje. Był tam, bo to mieszkanie, którego lokatorką była jego znajoma. Sam lokal jest własnością biznesmena, który kontaktował się z ”Wprost”. Można więc przypuszczać, że Durczok tylko bywał w tym mieszkaniu, a znalezione w nim przedmioty, w tym choćby płyty czy erotyczne gadżety jak dmuchana lalka ze zdjęć, wcale nie muszą być jego
własnością.
Żona biznesmena jako pierwsza przyjechała pod drzwi swojego mieszkania, z którego później miał wyskoczyć Durczok. Stwierdziła ona, że pomimo pukania w drzwi, próśb o otworzenie, nikt nie reagował, a jej zdaniem wyraźnie było słychać, że ktoś tam jest. Zaś jej mąż mówił później: „Próba dobijania się do drzwi przez żonę i przeze mnie trwała dobre pół godziny. Wygląda, jakby ktoś w tym czasie pośpiechu zacierał ślady”. Ale skąd ta pewność, czy biznesmen słyszał trzask rozwalania kamery czy komórek? Bo to zniszczone telefony i kamerę miał na myśli mężczyzna, gdy mówił o zacieraniu śladów.
Zobacz też: Sprawa Kamila Durczoka: Kto chce go ZNISZCZYĆ?
W mieszkaniu miały leżeć walizki pełne „mnóstwa osobistych i służbowych rzeczy Durczoka”. Wraz z tym leżały też erotyczne gadżety, bielizna i list z urzędu skarbowego oraz płyta z zoofilią przedstawiająca seks z koniem. Nie podano jednak kto sprawdził zawartość płyty, czy policja zdążyła ją zbadać, czy ktoś inny ją oglądał. Wśród porozrzucanych przedmiotów był także laptop, na którym była otwarta strona z anonsami prostytutek. Do kogo faktycznie należał komputer? Tego wprost nigdzie nie napisano. Były także dwa krawaty, z których jeden miał "bez wątpienia" należeć do Durczoka, bo w podobnym występował na wizji. Ale czy to naprawdę taka trudność obejrzeć jedno z archiwalnych wydań „Faktów” i zdobyć identyczny krawat jak ten Durczoka?
W tekście jest tylko mowa o tym, że właściciele czekali na 29-letnią lokatorkę. Byli na nią wściekli, kazali się wynosić i pozwolili zabrać jedynie karmę dla psa, bo dziewczyna miała psa. Później małżonkowie „zatrzaskują drzwi, wymieniają zamki i zostawiają mieszkanie w takim stanie w jakim je zastali”. Wiadomo, że wymiana zamków nie jest taką prostą i szybką sprawą. A raczej biznesmen nie zajmuje się tym na co dzień, więc musi prosić o pomoc jakąś złotą rączkę, ktoś mół do mieszkania wejść, coś poprzestawaić nawet przypadkiem. Zresztą do tak "podejrzanego" mieszkania lepiej nie wpuszczać obcych. Po drugie jeśli „zostawili mieszkanie takim jakie je zostali” to dlaczego szuka kontaktu z Durczokiem, by ten zabrał swoje rzeczy? Skoro wraz z jego rzeczami miały być również wymieszane zoofilskie materiały, a posiadanie materiałów zoofilskich jest karane, to dlaczego chcieli by cokolwiek było wynoszone z mieszkania? Przecież jeśli płyty te leżąły w walizce Durczoka to teoretycznie mógł on po walizkę przyjść, zamknąć i zabrać wszystko co w niej było.
Sprawdź: Sławomir Jastrzębowski: Nie mogę się zgodzić na to, co WPROST robi z Durczokiem
Kluczowe jest też pytanie, kiedy na miejscu pojawiła się policja i dziennikarze „Wprost”. Biznesmen miał wraz z żoną wstąpić do mieszkania 16 stycznia wczesnym popołudniem, był to piątek. Gdy w końcu drzwi się otworzyły i z mieszkania wypadł Durczok, tylko oni tam zostali. Durczok został jeszcze spisany przez policję, która nadeszła. Jednak w artykule nie ma wspomnianego czy policjanci zostali, czy sobie poszli. Po drugie w tekście „Wprost” jest napisane, że: „W zeszłym tygodniu biznesmen skontaktował się z nami. Pojechaliśmy z nim obejrzeć mieszkanie, które zostało w takim stanie, w jakim 16 stycznia opuszczał je w panice Kamil Durczok”. Skąd jednak pewność, że nic nie zostało tam przełożone, ruszone, zabrane? Przecież Durczok wybiegł z mieszkania miesiąc temu, a dziennikarze weszli tam dopiero w lutym. Jest też wspomniane, że dopiero po wizycie dziennikarzy właściciel decyduje się, po rozmowie z prawniczką, skontaktować z policją, by zbadała biały proszek i inne rzeczy.
Zobacz jeszcze: Kuba Wojewódzki szydzi z afery z Durczokiem: "Nie czekając na panów z WPROST, donoszę na siebie tym oto zdjęciem"
W mieszkaniu, prawie miesiąc po zajściu z Durczokiem na klatce schodowej, znaleziono ślady białego proszku i rulonik z kartki, który mógł posłużyć przy wciąganiu proszku nosem. Była też karta kredytowa z resztkami proszku. Czy jednak była karta, do kogo należała? Tego nie wiadomo. Podobno było też „dziesiątki torebek z resztkami białego proszku”. Jednak jak stwierdził właściciel mieszkania, biznesmen, policjanci, którzy oglądali miejsce stwierdzili, że to małe ilości proszku. To w końcu wiele torebek czy mało? To tylko niektóre z pytań, jakie nasuwają się po lekturze „Ciemnej strony Kamila Durczoka”.