Tego można było się spodziewać. Od I tury wyborów, w której szef SLD zdobył ponad 13 proc. głosów i tym samym uplasował się na trzeciej pozycji, sztaby wyborcze Komorowskiego i Kaczyńskiego walczyły o poparcie lewicy.
Grzegorz Napieralski długo zwodził obu przeciwników w wyścigu o fotel głowy państwa. Zwlekał z podjęciem decyzji, bo jak tłumaczył musiał się najpierw naradzić ze swoimi wyborcami. W końcu po 9 dniach głośno obwieścił to czego można było się spodziewać.
Lider SLD postanowił: „Moi wyborcy to świadomi wyborcy, to odpowiedzialni ludzie. Im pozostawiam decyzję, kogo wybrać 4 lipca.”. Co się kryje za tym stwierdzeniem? Nic innego tylko to, że schlebianie lewicy na nic się zdało. Przed II turą wyborów ani Komorowski ani Kaczyński nie mają co nawet marzyć o publicznym poparciu Napieralskiego.
Szefowie sztabów obu kandydatów o dziwo nie są zawiedzeni. Deklarują, że cały czas walczą o zdobycie głosów elektoratu lewicy, chcą dotrzeć nie do szefa SLD, ale do jego wyborców.
Paweł Poncyliusz, rzecznik sztabu PiS snuje przypuszczania, że dla Napieralskiego, lidera partii lewicowej opowiedzenie się za Komorowskim lub Kaczyńskim „w dłuższej i dalszej perspektywie mogłoby być zabójcze”.