- Utonęli - mówi Marta Pętkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Przemyślu, która prowadzi śledztwo w sprawie tragedii w Tryńczy na Podkarpaciu, do której doszło w Boże Narodzenie. Śledczy są również pewni tego, że piątka młodych ludzi przeżyłaby wypadek, gdyby samochód nie stoczył się do rzeki.
- Żadne z nich nie miało poważniejszych obrażeń - uściśla pani prokurator. A to oznacza, że nastolatki i ich koledzy umarli w mękach, bo do końca byli świadomi tego, co się dzieje. Ich walka o życie mogła trwać góra dwie minuty...
Inne okoliczności tragedii nie są już takie oczywiste. Nastolatki wyszły z domu, żeby się spotkać z kolegami około 16.00 w poniedziałek. Co towarzystwo robiło do 20.30, gdy zarejestrowały je kamery na stacji benzynowej w Wólce Małkowskiej, odległej od Tryńczy o kilka kilometrów? Tego wciąż nie wiadomo. Zapewne nie da się też ustalić, dlaczego piątka młodych ludzi pojechała nad rzekę. Było ciemno, polna droga rozmiękła. Podobnie jak nadrzeczny wał, na który wjechali.
- Musieli pędzić. Kierowca chciał się popisać, stracił panowanie nad autem i przekoziołkowali do rzeki - domyśla się strażak z OSP Tryńcza, który był przy wyciąganiu tico z rzeki. - Tylko jedno z nich miało zapięte pasy. Ciała pozostałych były poskręcane, pokryte rzecznym mułem. Przerażający widok - dodaje.
Prawdopodobnie auto prowadził Sławomir. Niedawno je kupił za pieniądze zarobione za granicą i nawet nie zdążył przerejestrować. Może chciał pokazać dziewczynom, jaki z niego mistrz kierownicy? A może wcześniej coś łyknął, bo w przeszłości miał problemy z narkotykami? To też na razie tylko domysły.
Tymczasem pogrążona w żałobie Tryńcza szykuje się do uroczystych pogrzebów. Dziś zostaną pochowane siostry Ania (†16 l.) i Dominika (†18 l.). W środę i w czwartek - Klaudia (†19 l.), Sławek i Bogusław.