W sobotę Kamil, student architektury krajobrazu, wybrał się z kolegą Marcinem pograć w koszykówkę na boisku miejscowej szkoły. Choć to cichy i zrównoważony młody człowiek, gdy zobaczył, co robi Sylwester S., zareagował. A chłopakowi, znanemu we wsi z jak najgorszej strony, nie podobało się, że grające na boisku 12-letnie dziewczynki głośno się zachowują.
Wyrzucił więc im piłkę w krzaki. Kamil stanął w ich obronie. Doszło do bójki. Nagle Sylwester S. zniknął z boiska. Wrócił po kilkunastu minutach - okazało się, że pobiegł do odległego o 1,5 km domu po nóż. Kamil nawet nie wiedział, kiedy ostrze przejechało mu po krtani, przecinając tętnicę.
Zaalarmowany przez sąsiadów ojciec studenta, Jan Wójcik (44 l.), nigdy nie zapomni widoku, jaki zastał na boisku. Jego syn leżał w kałuży krwi. - Marcin tamował mu krew, przyciskając ranę ręką. Krzyczał: "Nie śpij! Nie śpij!". Bił ręką po twarzy - wspomina pan Jan.
Sprawcy masakry już tam dawno nie było. Uciekł. W towarzystwie adwokata przyszedł na komisariat na drugi dzień. Prokurator zarzucił mu usiłowanie zabójstwa, sąd zaś aresztował nożownika na 3 miesiące.
Grozi mu dożywocie. W domu państwa Wójcików tego samego dnia pojawił się ojciec Sylwestra S. - Ratuj mi syna - prosił bezczelnie, nie pytając nawet o zdrowie ofiary.