Nasz syn umiera przez pijanego lekarza

2008-07-24 4:00

Wieść o tragicznym wypadku Włodka Jewczaka (33 l.) spadła na jego rodziców jak grom z jasnego nieba. Nie spodziewali się jednak, że o wiele bardziej niebezpieczny od samego wypadku będzie lekarz, którego spotkają. Paweł M. (50 l.), szef kliniki chirurgii szpitala w Poddębicach, odmówił ratowania życia ciężko rannego. Powód był wstrząsający: ledwie trzymał się na nogach... Taki był pijany!

W niedzielny wieczór Włodzimierz Jewczak (33 l.) wracał motocyklem do domu w Bratkowie Dolnym nieopodal Poddębic (Łódzkie). Nagle maszyna wpadła w poślizg. Przeleciał kilkanaście metrów i uderzył w nasyp przydrożnego rowu. Po chwili pojawiła się karetka. Pierwsze diagnozy były szokujące - złamanie kręgosłupa i liczne obrażenia narządów wewnętrznych. Stan ciężki. Rozpoczęła się walka o życie. Każda sekunda była cenna. Włodzimierz trafił do szpitalu w Poddębicach. Natychmiast podjęto decyzję o operacji. Tylko gdzie jest lekarz?

Siedział w gabinecie. Gdy wzywano go do pomocy, on przez drzwi bełkotał, że nigdzie się nie ruszy.

- To bydlak! Jak mógł się tak zachować?! - rozpacza matka ofiary Aurelia Jewczak (60 l.), która tuż po wypadku przyjechała wraz z mężem do szpitala.

- Gdy dowiedzieliśmy się, że lekarz odmówił zabiegu, chcieliśmy z nim rozmawiać - opowiada Tadeusz Jewczak (64 l.), ojciec Włodka. - Ale nie otworzył drzwi. Zabarykadował się w środku - mówi wstrząśnięty. Tymczasem mijały cenne minuty, które mogły zdecydować o życiu ich syna. - Liczyła się każda sekunda - mówi mama ofiary. - Musieliśmy wezwać policję - dodaje.

- Chirurg nie otworzył drzwi funkcjonariuszom - opowiada Magdalena Zielińska (34 l.), rzecznik prasowy łódzkiej policji. Policjanci zawiadomili więc dyrektora szpitala. Dopiero po rozmowie z szefem Paweł M. wyszedł, a właściwie wytoczył się z gabinetu. Kazano mu dmuchać w alkomat. Wynik był porażający! Ten pijak miał 2,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu! Nie mógł operować. Konającego pacjenta trzeba więc było zawieźć do szpitala w Zgierzu. Trafił tam w stanie krytycznym. Skomplikowana operacja trwała wiele godzin. Zakończyła się w poniedziałek nad ranem. - Nasz syn wciąż walczy o życie, a my modlimy się do Boga, by tę walkę wygrał - wyznają rodzice. Paweł M. stracił pracę, usłyszał też zarzuty narażenia człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Grozi mu do 5 lat więzienia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają