W 1955 roku przeniosłem się do Warszawy, gdzie do Teatru Wojska Polskiego zaangażował mnie Jan Świderski. Lata 50., 60. to czas, gdy film polski wszedł w najlepszy okres. To czas Jerzego Kawalerowicza (85 l.), Tadeusza Chmielewskiego (82 l.), Andrzeja Wajdy (83 l.). I powiem, że było zapotrzebowanie na moją skromną osobę, chłopca z zadartym nosem, o proletariackim wyglądzie. Cieszę się, że udało mi się poznać tych wspaniałych ludzi i zaistnieć w ich dziełach. Zacząłem pracę w "Celulozie" Kawalerowicza, zagrałem we wszystkich filmach Munka, a także w "Ewa chce spać" Chmielewskiego, "Pętli" Hasa, "Ósmym dniu tygodnia" Forda.
Ale później z dużych ról zacząłem grać numerkowe i to mnie zdenerwowało. Zdenerwowało mnie, że opowiadam głównie o rzeczach śmiesznych. Byłem rozpoznawalny, ale ja miałem jeszcze ambicje. Chciałem mówić o życiu poważniej. I to mnie skłoniło, by pójść na reżyserię do szkoły teatralnej. Skończyłem ją w 1965 roku. Pojawiła się luka w filmie, więc wypełniłem ją mocno teatrem. Zagrałem wiele wspaniałych ról, Szwejka na przykład grałem 4 razy.
Aż zostałem dyrektorem Teatru Powszechnego w Łodzi. Tam zaprosiłem do współpracy wielu wspaniałych ludzi. Debiutowali u mnie jako reżyserzy teatralni słynni filmowcy - bracia Andrzej (73 l.) i Janusz(66 l.) Kondratiukowie, Janusz Zaorski (62 l.), sam też reżyserowałem. Po 5 latach wróciłem jednak do Warszawy, do Syreny. I nawet wtedy, kiedy przeszedłem na emeryturę, nie pauzowałem. Występowałem gościnnie w teatrach w Wałbrzychu, Opolu, 12 razy dla Polonii w Stanach. Z filmów tego okresu najlepiej wspominam "Atrakcyjny pozna panią", a także "Ja kocham, ty kochasz" Dusana Hanaka (71 l.), utwór, który zdobył w Berlinie Srebrnego Niedźwiedzia. A ostatnio zaproszono mnie do udziału w urokliwym "Jeszcze nie wieczór" Jacka Bławuta (59 l.). I mam nadzieję, że mimo moich różnych kłopotów zdrowotnych, to jeszcze nie mój wieczór.
Może ostatnio nie grałem pierwszych skrzypiec, ale czasem naprawdę trudniej zagrać małą rolę, bo widz zwykle patrzy tylko na jednego najważniejszego aktora. A ja, niezależnie od wielkości roli, byłem zawsze postacią widzialną, znaczącą i dlatego dziś jestem człowiekiem spełnionym. Mam fajną rodzinę, syna, synową Barbarę Szcześniak (58 l.), wspaniałą aktorkę. Mam wnuka, który jest sędzią, i wnuczkę, która studiuje iberystykę. I jeszcze 14-miesięcznego prawnuczka. Uroczy chłopak. A do tego wspaniałą żonę.
Jak mówił prof. Religa, każdy z nas umrze, ale ja cały czas szukam sposobu na resztę życia. Nie czarujmy się, życie bez pracy jest puste. Chciałbym pracować jak najdłużej, dopóki w swoim instynkcie samozachowawczym nie stwierdzę, że to, co robię, nie jest już na poziomie, że nie jest do pokazania.