Swoje dzieciństwo, chyba jak każdy, wspominam pięknie. Urodziłem się w Szczecinie. W sierpniu przekroczyłem magiczną granicę 50 lat i może dob-rze, że opowiadam swoją historię właśnie teraz. Mogę śmiało zaczynać rozrachunek z życiem. Cały czas śmieję się, gdy koledzy mojego syna mówią do mnie z nobliwością "proszę pana". A ja wciąż, jak chyba każdy facet, czuję się dużym dzieckiem. Rozumiem to bardzo dobrze - zwłaszcza teraz, gdy jestem wdowcem i brakuje mi opieki mojej drugiej ukochanej połówki, czyli Luizy...
Szkołę Podstawową nr 69 mało pamiętam, ale było sympatycznie. Byłem dzieckiem, które było porządne w szkole, co nie znaczy, że dobrze się uczyłem. W domu byłem natomiast strasznym rozrabiaką.
Po podstawówce poszedłem do Technikum Kolejowego. Pochodzę z rodziny kolejarskiej. Mój tato był mechanikiem parowozów, specjalistą od naprawy tych maszyn. Imponował mi tym, co robił. Też chciałem za wszelką cenę zostać kolejarzem. Ostatnio nawet towarzyszyłem koledze z klasy w prowadzeniu ekspresu do Warszawy, którym wracałem. Super przygoda!
Poszedłem więc do Technikum Kolejowego na dział elektryczny. Miałem prowadzić elektrowozy. Podobała mi się ta szkoła, ale pod koniec pierwszego roku dostawaliśmy umundurowanie. Zawsze byłem kurduplem, a do tego wtedy jeszcze szczupłym. Okazało się, że spodnie na mnie wiszą, krok mam w kolanach, czapka spada mi na oczy, a buty są o trzy rozmiary za duże. Stwierdziłem, że nie chcę wyglądać jak kretyn i zmieniłem szkołę na liceum. Równolegle kończyłem szkołę muzyczną, gdzie podobnie jak dziś mój syn Szymon grałem na "perce", czyli perkusji. Potem wybrałem się też na wydział wokalny i związałem się z zespołem, który grywał w kościołach. Z niektórymi osobami z tego zespołu do dziś utrzymuję kontakt. Zawsze żyłem blisko Kościoła, jestem osobą wierzącą i praktykującą.
Jednak zdecydowałem, że chcę zrealizować swoje marzenie i zdawałem do Akademii Teatralnej w Warszawie. Zrobiłem to w tajemnicy przed wszystkimi. Nie myślałem, że się dostanę. Mój polonista z liceum uważał, że prędzej mu kaktus na dłoni wyrośnie, niż ja się dostanę do szkoły teatralnej.
Zdołował mnie tym i choć równolegle złożyłem papiery do Akademii Medycznej, to jednak zawziąłem się w sobie. Ku jego i swojemu zdziwieniu dostałem się za pierwszym podejściem. Codziennie jednak sprawdzałem skrzynkę pocztową. Myślałem, że dostanę list, w którym będzie napisane, że to pomyłka i nie chodzi o mnie. W ten sposób zostałem aktorem i bardzo sobie to cenię. Bo aktorstwo to mój sposób na życie, chociaż uprawianie zawodu nie było u mnie zbytnio poukładane. Szkołę skończyłem w 1981 roku. Kilka lat grałem w Teatrze Ateneum, a potem dostałem stypendium z British Council. Wyjechałem do Anglii, do słynnej szkoły szekspirowskiej London Academy of Music and Dramatic Art. To była jedna z piękniejszych przygód w moim życiu. Po przygodzie w Londynie i ślubie z Luizą przez dziesięć lat mieszkałem w Turynie, grałem tam w teatrze i pracowałem w telewizji...