- Przez to nie mogłam się skupić na grze i byłam o krok od decyzji o zakończeniu kariery - zdradza "Super Expressowi" tenisistka.
Jannasz zaczął pomagać Marcie, kiedy miała 15 lat. Nie żałował pieniędzy na jej treningi, starty, sprzęt. - O pierwszych latach współpracy nie mogę powiedzieć złego słowa - podkreśla Marta. - Potem jednak wszystko się zmieniło.
I to akurat wtedy, kiedy Marta zaczęła zarabiać naprawdę sporo. W kwietniu 2006 roku wskoczyła na najwyższe w karierze miejsce w rankingu (37.), podpisała bardzo dobry trzyletni kontrakt z Adidasem (nieoficjalnie szacowany na milion złotych).
- Wtedy pan Jannasz zaczął bezpodstawnie mnie oskarżać, że złamałam warunki naszego kontraktu i w związku z tym żąda pieniędzy - tłumaczy Marta. - To bzdury! Mam dowody na to, że nie złamałam żadnego punktu.
Ponad rok walki w sądach kosztował Domachowską mnóstwo nerwów, czasu i pieniędzy. Ale przede wszystkim straciła pod względem sportowym. Z 37. miejsca na świecie spadła na 190.
- Nie mogłam się skupić na grze - tłumaczy tenisistka. - Bywało tak, że przed treningiem spędzałam cztery godziny u prawnika, podczas zajęć myślałam głównie o procesie, a wieczorem znów dzwonił adwokat, żeby dogadać jakieś szczegóły. Marta przez prawie 2 lata przegrywała mecz za meczem.
- Kiedy w maju wróciłam do domu po porażce w Roland Garros, byłam załamana. Rzuciłam rakiety w kąt i... nie wzięłam ich do ręki przez dwa miesiące. Byłam o krok od zakończenia kariery - zdradza Domachowska.
Na szczęście najładniejsza polska tenisistka wróciła do gry. I to w jakim stylu! Ostatnio dotarła do 4. rundy Australian Open. To dało jej awans na 81. miejsce w rankingu i wiarę we własne możliwości. - Stać mnie na pierwszą trzydziestkę - mówi wprost. - Jestem mądrzejsza, spokojniejsza. Nie pozwolę nikomu zniszczyć swojej kariery.
Słowa tenisistki nie robią wrażenia na Jannaszu.
- Pani Domachowska w ogóle mnie nie interesuje, niech mówi, co chce - deklaruje były sponsor Marty. - Ja nie mam nic do powiedzenia.