Urodziłem się w Elblągu. Tam po wojnie spotkali się moi rodzice i tam połączyła ich miłość. Gdy miałem 5,5 roku, tata postanowił sprowadzić do domu pianino. Tak rozpoczęła się moja przygoda z muzyką. Brakowało jeszcze kogoś, kto mógłby mnie uczyć na nim grać, więc ojciec zaprosił do domu organistę z naszej parafii. Dzięki niemu, gdy skończyłem 6 lat, miałem swój pierwszy występ. Grałem wtedy na fisharmonii. To instrument napędzany miechami, które są uruchamiane nogami, a ponieważ byłem dzieckiem małego wzrostu, tymi miechami pedałowała siostra zakonna - Aniela. Ale i tak rozpierała mnie duma. Poszedłem potem do szkoły muzycznej, do klasy fortepianu.
Byłem dzieckiem zamkniętym w sobie. Ważniejszy był dla mnie instrument niż koledzy. Byłem zawsze ładnie ubrany, chodziłem z teczuszką. Na szczęście muzyka mi się odwzajemniała i co roku występowałem na pożegnaniach kolejnych roczników. Skończyłem szkołę miernie. A że nie było w Elblągu liceum muzycznego, więc zdawałem do LO im. J. Słowackiego nr I, wtedy najlepszego w mieście.
Muzykę zastąpili koledzy, koleżanki, sport. Można powiedzieć, że to właśnie sport zajął miejsce mojej muzycznej pasji. Może dlatego, że w trakcie liceum urosłem aż 39 centymetrów! Mama, która szyła mi ubrania, robiła zawsze duże zakładki, bo szybko rosłem. Liceum skończyłem po pięciu latach - powtarzałem klasę maturalną. Byłem z gatunku zdolny, ale leń. Nie rozumiałem sensu wkuwania.
Z powrotem na tory muzyki zaprowadził mnie film o zespole The Beatles. Doznałem wówczas szoku! Byłem na nim w kinie kilkanaście razy! Potrafiłem zagrać wszystkie ich piosenki. To był największy zwrot w moim życiu. Zacząłem szukać znajomych, którzy mieliby zasoby muzyczne. Słuchałem radia Luksemburg. Stałem się samoukiem. Ale samoukiem, który wiedział, co chce robić.
Po szkole średniej, z paroma kolegami, postanowiłem jednak pójść do Gdańska, do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Niestety, nie zdałem egzaminów. Poszedłem wtedy za namową taty do pracy, do zakładów mechanicznych "ZAMECH". Zostałem sterowaczem urządzeń odlewniczych. Była to bardzo odpowiedzialna praca. Tam przeżyłem Grudzień '70 - strajki. Wszyscy w tym uczestniczyli. Tłumy mieszkańców Elbląga ganiały się wtedy z milicją, a ja byłem wśród nich. Nie rozumiałem, dlaczego oni strzelają z gazu w naszym kierunku, dlaczego jesteśmy pałowani, dlaczego jacyś panowie w cywilu wyciągają pały i walą cywilów, nie patrząc, czy to kobieta czy dziecko... Wiedziałem, że to jest zło. Jednak jeszcze nie miałem świadomości, że walczę o lepsze jutro. Dla człowieka nie liczyła się ideologia, ale to, że nie ma jedzenia.