Bo ja się nie chcę nazywać frekwencja. A tą mnie nazwą mądrzy prezenterzy w telewizji, komentatorzy poza nią i socjologowie. Jak nie chcę, żeby mnie - frekwencję - potem politycy obrażali, że z powodu marności frekwencji przegrali wybory. Jednym słowem frekwencja była do... (niech każdy dośpiewa jak umie albo jak mu gra).
No to nie idę. Bo mnie potem będą lekceważyć. Wola wyborców wolą wyborców, ale polityka ma swoje prawa, będą mówić klakierzy wybranych, tłumacząc ich wolty ideowe i zapieranie się obietnic wyborczych.
I w tę niedzielę wyborczą posiedzę sobie na słoneczku. Coś łyknę. I powiem sobie: szwagier jesteś przecież wolny człowiek. Czy naprawdę, skoro do wyborów iść nie mogę? Powody powyżej.