Pani Teresa w lidzbarskim domu dziecka pracowała cztery lata. Nieraz aż łzy cisnęły się jej do oczu na widok maltretowanych dzieci. - Byłam kucharką. Dzieci przychodziły do mnie, płakały, skarżyły się na poniżanie. Nazywały mnie ciocią - mówi była pracownica sierocińca. - Nie mogłam nic zrobić, bo dyrektorka każdego pracownika straszyła zwolnieniem - dodaje.
Kobieta zaczęła działać, kiedy straciła pracę w placówce. Poszła do marszałka województwa. Później do starosty. O tym, co dzieje się w sierocińcu, opowiadała też dyrektorowi Powiatowego Ośrodka Pomocy Rodzinie, który nadzoruje pracę domu dziecka w Lidzbarku Welskim.
Na urzędnikach opowieści pani Teresy nie zrobiły większego wrażenia. Jak ustalił "Super Express", zarówno urząd wojewódzki, jak i Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie przeprowadziły w placówce kontrole. I uznały, że wszystko jest w jak najlepszym porządku!
Była kucharka o dyrektorce domu dziecka ma najgorsze zdanie. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego tak pastwiła się nad dziećmi. - Nawet suka ma jakiś instynkt opiekuńczy wobec szczeniąt - mówi pani Teresa.
Jak już pisaliśmy, Małgorzata K. (43 l.), dyrektorka placówki, kazała polewać za karę dzieci pomyjami, jednego z wychowanków wywiozła za miasto i zostawiła w lesie, a innych zamykała w karcerze. Wczoraj wreszcie dyrektorka i jej zastępca zostali odsunięci od pełnienia obowiązków. To efekt kontroli Rzecznika Praw Dziecka, która potwierdziła, że w sierocińcu mogło dochodzić do znęcania się nad dziećmi.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail