Od środy do niedzieli w Szwecji dwukrotną mistrzynię świata czeka finał PŚ w biegach narciarskich. Najpierw odbędzie się sprint w Sztokholmie, potem trzy biegi dystansowe w Falun (2,5 km, 2x5 km i 10 km), które wyłonią zdobywczynię Kryształowej Kuli.
"Super Express": - Petra Majdić chyba bardzo chce pozostać na czele klasyfikacji, skoro zaczyna już wygrywać na pani ulubionych dystansach, a nie tylko w swojej sprinterskiej specjalności?
Justyna Kowalczyk (26 l.): - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Petra już pokazywała, że w klasyku też jest mocna, więc to nie była niespodzianka. To fakt, że zaskoczyła nas wszystkie, gdy nagle nas dogoniła pod koniec wyścigu w Trondheim, ale to była kwestia jej doskonale przygotowanych nart i świetnej jazdy na prostych.
- Więcej było u pani radości czy rozczarowania po biegu w Trondheim?
- Byłabym niemądra, martwiąc się drugim miejscem w PŚ. Szkoda tylko, że przede mną finiszowała liderka klasyfikacji.
- Dzięki premiom odrobiła pani do Majdić 20 punktów, ale kluczowe wyścigi odbędą się w Szwecji. Które będą decydujące?
- Sprint wygra zapewne Majdić, a ja nie mogę stracić do niej za wiele. Z kolei w Falun na dystansach nie przekreślałabym szans Aino Kaisy Saarinen, która jest w tej chwili za mną w klasyfikacji. Można zdobyć sporo punktów. Finka może się włączyć do walki, chociaż rzeczywiście raczej wszystko rozstrzygnie się między mną a Petrą.
- Mówiła pani, że najbardziej liczy na wygranie PŚ na dystansach i dokonała tego. Teraz pojawił się nowy cel?
- Tak i mocno powalczę o wygraną, przecież nie powiem "dziękuję" i się nie wycofam (śmiech). Petra też nie odpuści, co pokazała w Trondheim. Rywalkę mam przednią, ona już ma nagrodę za sprinty, a ja za dystanse. Szkoda, że dużej Kryształowej Kuli nie można podzielić między nas na pół...