Jarosław Wrześniewski (50 l.) kochał stare motory. Swoją wueskę sam złożył i nazywał "królewną". W ostatni piątek listopada przypomniał sobie, że nie odebrał żaluzji, które były zamówione do nowego domu Wrześniewskich. Koło południa wsiadł na swój motor i pojechał na pl. Szembeka.
Żona Jarosława, Janina (52 l.), zajęta pracami domowymi nawet nie zauważyła, kiedy mąż wyszedł z domu. Gdy po kilku godzinach nadal go nie było, zaczęła się niepokoić. Razem z córkami Edytą (27 l.) i Moniką (25 l.) raz za razem dzwoniła na jego komórkę. Telefon jednak milczał. Dopiero około 17 po południu Edyta odebrała telefon, który zmroził jej krew w żyłach.
- Okazało się, że tata nie żyje - płacze rozdzierająco młoda kobieta. - Że zginął na Grochowskiej pod kołami ciężarówki, jadąc swoim motorem! - dodaje.
Na komendzie pani Janina musiała wziąć środki uspokajające. Nie mogła uwierzyć, że jej ukochany mąż nie żyje.
- To była moja wielka miłość, mój przyjaciel - rozpacza kobieta. - Mąż był wspaniałym ojcem, dbał o córki. Chciał, aby pokończyły szkoły. Żeby dbały o innych, nie były egoistkami. Sam pomagał ludziom, z każdym się potrafił podzielić - łka.
Państwo Wrześniewscy dom w Wawrze remontowali z myślą o zbliżającej się emeryturze. Póki co oboje pracowali w Berlinie, ona jako pielęgniarka, on jako taksówkarz.
Rodzina zmarłego nie wierzy, że to on spowodował wypadek. - Jeździł zawsze spokojnie, wolno, dla relaksu. Nie wierzę, że to wina męża, a tak twierdzi policja - płacze pani Janina.
Prokuratura wszczęła dochodzenie w tej sprawie.
Rodzina zmarłego poszukuje świadków wypadku.
- Błagam was, pomóżcie mi wyjaśnić przyczynę śmierci męża i udowodnić, że to nie on ponosi winę za wypadek - prosi i podaje telefony kontaktowe: 0511-161-820, 0504-449-493, 0604 247-023.