Na pomysłach parytetów w nauce, polityce czy biznesie, które sformułowały uczestniczki Kongresu Kobiet najbardziej stracą... kobiety. I to nie tylko te, które chcą zwyczajnie wychowywać w domu swoje dzieci, ale również te, którym marzy się samorealizacja zawodowa.
Najlepiej widać to w zapowiedziach minister Kudryckiej, która chce zagwarantować 30 procent miejsc m.in. w Państwowej Komisji Akredytacyjnej, Centralnej Komisji ds. Stopni i Tytułów, Radzie Nauki i Szkolnictwa Wyższego paniom. Trudno nie dostrzec, że konsekwentne wprowadzenie w życie antydyskryminacyjnych zapisów prawnych musiałoby doprowadzić do tego, że na wydziałach górniczych czy mechanicznych, które zdominowane są przez mężczyzn, należałoby wprowadzić obowiązkowy limit przyjęć kobiet. Kobietami (jak równość to równość) powinno być też 30 proc. kadry w szkołach oficerskich. A dla odmiany (jak antydyskryminacja to antydyskryminacja) 30 proc. studentów pedagogiki przedszkolnej powinni od teraz stanowić mężczyźni. To oczywiście absurd, do tego szkodliwy tak dla nauki, jak i dla kobiet w nauce. Jeśli pomysły minister Kudryckiej zostaną wprowadzone w życie, to każdy mężczyzna naukowiec, którego utrącono na takie stanowisko, będzie mógł powiedzieć, że przegrał z kobietą nie dlatego, że był gorszy, a dlatego, że miał nieodpowiednią płeć.
Zapowiedzi minister Kudryckiej są groźne dla kobiet także z innego powodu. Otóż wpisują się one w silny kulturowo-polityczny nurt, który próbuje przekonać ludzi do tego, że jedynym godnym kobiety miejscem realizowania się jest praca zawodowa. Wolność wyboru nie polega tu na tym, że kobieta może realnie wybrać, czy chce robić karierę w nauce, biznesie czy polityce, czy pragnie zostać w domu, by zająć się wychowaniem swoich dzieci, ale na tym, gdzie chce robić karierę i komu powierzyć swoje dzieci na wychowanie. Panie, które po prostu nie chcą robić kariery zawodowej, są tu dyskryminowane jako nienowoczesne, nieprzystające do współczesności i przede wszystkim nieproduktywne. Prawda jest zaś taka, że ich wybór jest równie dobry i uprawniony, jak wybór minister Kudryckiej czy Magdaleny Środy. A z punktu widzenia przyszłości społeczeństwa, systemu emerytalnego czy przyszłości dzieci - jest on nawet lepszy. Doświadczenie uczy bowiem, że matka w domu (a niekoniecznie w pracy) to lepszy start dla jej dzieci.
Tomasz Terlikowski
Publicysta katolicki, komentator tygodnika "Wprost"