Choroba objawiła się nagle, w grudniu minionego roku. - Tata po posiłku zaczął wymiotować. Bolało go gardło - opowiada syn Andrzej Stokowy (38 l.). W szpitalu w Kole okazało się, że to nowotwór. Wstawiono mu protezę przełykową. - Miała przynieść poprawę, ale było jeszcze gorzej - mówi pan Andrzej i opisuje, że wtedy dano im nadzieję, że ojciec zostanie poddany radioterapii. - Czekaliśmy na telefon, ale nie dzwonił - mówi. Kiedy w marcu pojechali na wizytę kontrolną, usłyszeli, że teraz radioterapia może ojca zabić i że już nic nie da się zrobić. Rodzina uważa, że zły stan pana Antoniego to wina braku możliwości odpowiedniego leczenia. W Kole, gdzie mieszka, nie ma ośrodka radioterapii, najbliższy jest oddalony o 100 km. To jest problem. - Ci, którzy mieszkają daleko od centrów onkologicznych w dużych miastach, są skazani bardzo często na powolne umieranie - ocenia prof. Adam Maciejczyk, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Onkologicznego. - Jedynie około 37 proc. chorych poddanych jest napromieniowaniu. Dlatego, że brakuje ośrodków prowadzących takie leczenie - dodaje profesor. Tymczasem pan Antoni nie jest już w stanie jeść. - On umiera śmiercią głodową. Do tego boli go okrutnie - mówi jego syn. Pan Antoni ma już tylko jedną prośbę: chce umrzeć bez bólu. Godnie. - Nie mogliście mnie wyleczyć, to mnie zabijcie - błaga.
Zobacz: Śmierć Agaty z Wejherowa. NOWE FAKTY. W parku znaleziono 3 kg marihuany
Polecamy: Sprawdź, jaka grozi ci choroba: rak szyjki macicy, jaskra czy nowotwór płuc?