Pani Irena wierzy, że mąż mógłby żyć, gdyby w szpitalu natychmiast udzielono mu pomocy. - Prosił o ratunek, a wysłali go na tamten świat - płacze wdowa i zapowiada, że będzie walczyła o dobre imie męża.
Jak już pisaliśmy, pan Edward w nocy pojechał do szpitala w Wołowie. Czuł się źle, miał duszności. Bał się, bo wcześniej miał już kłopoty z sercem. Kiedy dotarł na miejsce, zastał zamknięte drzwi. Zaczął się do nich dobijać.
Zobacz: Czarnków. Bezmyślni rodzice zostawili córeczkę w rozgrzanym samochodzie!
- Był agresywny, wulgarny, kopał w drzwi - mówi Jolanta Klimkiewicz, prezes zarządu spółki, która zawiaduje placówką. - Dlatego nikt mu nie otworzył. Z obawy o bezpieczeństwo pacjentów i personelu - dodaje. Pani Irena nie przyjmuje takiego tłumaczenia.
- Głośno walił w drzwi, bo umierał, był przerażony - twierdzi kobieta. Nie ma wątpliwości, że to pracownicy szpitala odpowiadają za śmierć męża. - Nie dam zrzucić na niego winy. Nie pozwolę nikomu robić z niego wariata - dodaje.
Kobieta będzie domagała się odszkodowania od władz szpitala. Chce 300 tys. zł.
Okoliczności tragedii wyjaśnia prokuratura. Wszczęła już śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail