Gen. Skrzypczak powiedział, co sądzi o wyposażeniu polskiej armii i decyzjach urżedników, i wywołał burzę (czytaj "Bunt generała"). Zarzucano mu, że jako dowódca wojsk lądowych nie powinien pozwalać sobie na takie wypowiedzi. W efekcie Skrzypczak oddał się do dyspozycji prezydenta, bo - jak tłumaczył - minister obrony stracił do niego zaufanie.
Prezydent Lech Kaczyński i minister obrony Bogdan Klich zdecydowali jednak, że nie będą dymisjonować zasłużonego i szanowanego przez żołnierzy generała.
- Cieszę się, że Bogdan Klich nie przyjechał do mnie z wnioskiem o zmianę na stanowisku dowódcy wojsk lądowych, bo nie chciałem robić tej zmiany - powiedział po spotkaniu z ministrem Lech Kaczyński.
Zmiana jednak będzie, bo pomimo tych ustaleń generał... sam podał się do dymisji. Już złożył wniosek do Sztabu Generalnego. Skrzypczakowi nie spodobało się to, co po spotkaniu z prezydentem powiedział Bogdan Klich.
- Moje wczorajsze spotkanie z generałem było długie. Podczas niego generał uznał swój błąd. Przyznał, że nie powinien mówić tego co powiedział, w takiej formie i w takim miejscu - stwierdził szef MON.
Skrzypczak zaprzecza. - Ministrowi powiedziałem wczoraj, że przyznaję się do błędu, ale tylko w sensie miejsca i czasu, okoliczności mojej wypowiedzi. Godząc się na dalszą współpracę z tym panem, nie mógłbym spojrzeć swoim żołnierzom w oczy - komentował generał w TVN24.
- Rozważałem kilka wariantów, ale nie to, że Klich powie to, co powiedział. Natomiast to, co powiedział pan prezydent, to chylę czoło. Co do Klicha, to ja w tej lidze nie gram. Dla mnie jest ważne, kim będę dla moich żołnierzy. Ja walczyłem o godność żołnierską, o nic więcej - podkreślił Skrzypczak.