- Mój mąż nie zapłaci! Nie jest Arabem, jego wygląd nie budzi żadnych podejrzeń, dlatego środki podjęte przez pracownicę samolotu były nieodpowiednie - mówi "Super Expressowi" Nelli Rokita (52 l.), bojowa małżonka niedoszłego premiera z Krakowa.
Posłanka PiS dodaje również, że sprawa utknęła w martwym punkcie. Nie ma racji. Niemiecka prokuratura ani myśli odpuścić sławie polskiej polityki. - Jeśli nie zapłaci, skierujemy sprawę do sądu. A ten zadecyduje, w jaki sposób grzywnę wyegzekwować. Porządek w prawie musi być. Jeśli pan Rokita nie pojawi się na rozprawie, doprowadzimy go siłą - mówi "SE" Georg Freutsmidl z prokuratury w Landshut. W sierpniu prokuratura postawiła Rokicie zarzut bezprawnego przebywania na pokładzie samolotu i wymierzyła karę grzywny w wysokości trzech tysięcy euro (czyli ponad 12 tys. zł). Wszystko miało związek z awanturą, jaką znany publicysta wywołał w lutym w samolocie. Polityk wpadł w taką furię, że interweniować musiało aż czworo policjantów. W końcu został powalony na podłogę samolotu, skuty kajdankami i wyprowadzony. "Ratujcie mnie, Niemcy mnie biją" - krzyczał przestraszony. O co w ogóle poszło? O... płaszcz i kapelusze Rokitów, które stewardesa pozwoliła sobie przenieść na inne miejsce. - Niemieccy eksperci powiedzieli mężowi, że nie powinien być wyrzucony z samolotu. Nie zachodziło bowiem podejrzenie, że jest niebezpieczny - twierdzi Nelli Rokita. W przypływie szczerości mówi jednak wprost: - Ja bym zapłaciła. Janek mówi, że to ta moja niemiecka krew, precyzja, dokładność. A ja po prostu jestem realistką i osobą niekonfliktową. Wolałabym zapłacić to odszkodowanie i mieć z głowy. Tym bardziej że wezwano policję, było zamieszanie. Ale on to typowy Słowianin. Uniósł się honorem i twierdzi, że nie zapłaci - przekonuje posłanka Nelli Rokita. Okazuje się jednak, że Jan zapłacić będzie musiał. Jeśli tego nie zrobi, sąd może zamienić grzywnę na... areszt!