A wszystko zawdzięczamy związkowcom. Najpierw pobito ich i gazowano, gdy protestowali w Warszawie podczas kongresu EPP, ugrupowania, do którego w Europarlamencie należy PO.
Potem przestraszony premier uciekł przed nimi z uroczystościami na 20-lecie obalenia komunizmu 4 czerwca z Gdańska do Krakowa, niszcząc poczucie jedności w narodzie. Chwilę później sprytnie uniknął debaty z OPZZ i Solidarnością na temat prywatyzacji polskich stoczni, pojawiając się w telewizji w otoczeniu małych "związeczków" reprezentujących może ze 150 osób.
I za każdym razem mówił on, że takie jego decyzje to dla mojego dobra i spokoju. A ja wiem, że moje dobra z dnia na dzień topnieją, bo złotówka dalej cienka, a i pracy mniej. Więc o spokoju trudno będzie mówić. A mówić z nami "dużymi" premier nie chce. To i wynik pijaru słabszy.