W piątek 11 marca ubiegłego roku Kasia, która była akurat u babci we wsi pod Grójcem, szła do pobliskiego sklepu. Po drodze zaczepił ją Sebastian K. Groził, że ją zabije, jeśli spróbuje uciec. Przeszli tak blisko 3 km. Potem zboczeniec kazał jej wejść do lasu. Tam między drzewami zaczął okładać ją pięściami, bić i szarpać. Próbował zgwałcić, a potem zaczął dusić. Kasia straciła przytomność. Nie dała po sobie poznać, że ją odzyskała. Nie zareagowała, nawet gdy ją kopnął. Gdy oprawca, myśląc, że ją zabił, zniknął, zdołała się podnieść i zaczęła iść w stronę świateł domów. Dotarła do domu starszego małżeństwa. Zszokowana próbowała wydusić z siebie kilka słów. - Była posiniaczona, miała zakrwawioną buzię i nie była w stanie powiedzieć, jak się nazywa. Musiała napisać nam to na kartce - opowiada starsza pani.
- Dziękuję Bogu, że nasza dziewczynka zachowała się tak dzielnie - mówiła ze łzami w oczach mama Kasi, Anna, która z mężem Markiem stawiła się na pierwszej rozprawie przed Sądem Okręgowym w Radomiu. Wciąż pamięta pierwsze słowa córki po jej odnalezieniu: "Mamusiu, to nie moja wina". Dziś oboje z mężem chcą tylko jednego. - Żeby ten człowiek nigdy nie wyszedł z więzienia - mówią zgodnie. Kasia na szczęście czuje się coraz lepiej. Sebastianowi K. za gwałt, rozbój i próbę zabójstwa grozi nawet dożywocie. On przyznaje się tylko do napaści. Jego matka Urszula, która wczoraj zeznawała jako świadek, mówi, że wciąż nie może dojść do siebie. - Syn jest trochę upośledzony. Nawet do mnie z siekierą startował - mówiła, próbując go tłumaczyć. Następna rozprawa za tydzień.
*Imię dziewczynki zostało zmienione