Nielegalne błyski

2008-01-09 0:38

Nie opłaca się protestować w Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym w Katowicach. Uczestnicy grudniowej pikiety w sprawie podwyżek płac dostali upomnienia od szefa placówki. Niektórym nie przedłużono umowy o pracę. Dyrektor pogotowia przekonuje, że o żadnych szykanach nie ma mowy.

Manifestacja dotycząca podwyżek i wypłat zaległych pieniędzy za przepracowane godziny nadliczbowe odbyła się 14 grudnia ub.r.

Była legalna. Akcję zorganizował związek zawodowy "Sierpień 80".

Uczestnicy pikiety na mniej więcej pół godziny zebrali się przed siedzibą pogotowia. Wybuchło kilka petard, błyskały "koguty" ambulansów.

Dyrektor WPR Artur Borowicz (44 l.) z protestującymi nie porozmawiał. Ale o sprawie nie zapomniał.

Było na tyłku siedzieć

- Już wcześniej pan dyrektor zapowiadał, że będzie karał tych, którzy ośmielą się protestować. Wychodzi na to, że dotrzymuje słowa - mówi gorzko Marian Stanoszek (56 l.), szef "Sierpnia 80" w WPR.

Organizatorzy pikiety twierdzą, że dyrektor kazał fotografować jej uczestników, by potem wiedzieć, kogo karać. - Pierwsze przykłady już są. Jednej z ratowniczek medycznych nie przedłużono umowy o pracę. W rozmowie ze swą przełożoną usłyszała, że "trzeba było na tyłku siedzieć, a nie po pikietach latać". Kobieta nie jest nawet członkiem związku. Na pikiecie była, bo uważa, że 1500 zł za tę odpowiedzialną pracę to zbyt mało. Zresztą miała wówczas dzień wolny - podkreśla Marian Stanoszek. - Takich szykan jest więcej. Dziwnie się składa, że dotyczą jedynie tych, którzy brali udział w proteście - dodaje.

Nazwisko zniknęło

Ratowniczka, której podziękowano za pracę, jest zdruzgotana. Jeszcze w listopadzie pogotowie wysłało ją na kurs podnoszący kwalifikacje. Przed pikietą jej nazwisko było na liście pracowników, którzy mieli dostać w nowym roku uniformy ratowników. Teraz okazało się, że pogotowie nie potrzebuje ratowniczki, choć w firmie cały czas brakuje ludzi.

Za pikietę dostało się też kierowcom ambulansów. Wszyscy dostali od dyrektora upomnienia. W otrzymanych pismach przeczytali, że chodzi o "wykorzystanie powierzonego sprzętu służbowego w postaci ambulansu do czynnego uczestniczenia w akcji protestacyjnej". W praktyce chodziło o... włączenie sygnałów świetlnych i dźwiękowych w karetkach stojących na parkingu przed budynkiem pogotowia.

Odpiera zarzuty

- Nie mogę tego inaczej nazwać, jak zemstą na pracownikach za udział w naszej pikiecie. Dyrektor chce nas zastraszyć. Te upomnienia mają dać nauczkę tym, którzy postanowili walczyć o poprawę warunków zatrudnienia - przekonuje Marian Stanoszek.

Dyrektor Artur Borowicz odpiera zarzuty. - Jest kilka zdjęć z pikiety - przyznaje. - Ale zrobiliśmy je na pamiątkę. Będą wisieć na gazetce ściennej w stacji - zapewnia.

Szef pogotowia twierdzi, że podobne akcje mu nie przeszkadzają. - Wręcz przeciwnie. Uważam, że należy rozmawiać. O tym konkretnym przypadku nieprzedłużenia umowy nawet nic nie wiem. W każdym razie pracodawca ma prawo nie przedłużyć umowy o pracę. I tyle. Kierowcy zostali słusznie upomnieni. Karetek nie wolno używać do takich rzeczy. Kierowcy mają prawo się odwołać od decyzji. Jeśli udowodnią, że nie mam racji, cofnę upomnienia - podkreśla Artur Borowicz.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki