Zrozpaczona i wyczekująca już teraz najgorszych wiadomości rodzina usłyszała od przedstawicieli niemieckich służb ratowniczych, że Staszka G. (42 l.) nie będą szukać "bo... mężczyzna i tak nie miał szansy na przeżycie!". Bezduszni "ratownicy" poinformowali, że jeżeli akcja ma być kontynuowana, to musi za nią zapłacić rodzina! To miał być jeden z wielu wypadów przyjaciół z klubu nurkowego "Barakuda" ze Stargardu Szczecińskiego. Ekipa składająca się z 12 osób postanowiła zanurkować w miejscu, gdzie zatonął w 1993 roku owiany złą sławą prom "Jan Heweliusz". Gdy wypłynęli na niemieckie wody, mężczyźni podzielili się na dwuosobowe grupy i rozpoczęli zwiedzanie wraku. Wszystko szło zgodnie z planem, gdy nagle jedna z dwójek wbrew przepisom i zaleceniom organizatorów wpłynęła do środka wraku! - Chcieli zobaczyć maszynownię! Choć oficjalnie jest to zabronione. Maszynownia "Heweliusza" wymieniana jest jako jedno z najbardziej atrakcyjnych miejsc we wraku - mówi brat zaginionego płetwonurka, Adam.
Według relacji partnera Staszka w pewnym momencie, gdy obaj byli w środku, zgasły latarki! - Prawdopodobnie poruszyli muł i dlatego w wąskim pomieszczeniu zrobiło się ciemno! - mówi brat zmarłego. Partner Staszka po omacku zaczął szukać wyjścia ze stalowej pułapki! I jakimś cudem po kilkunastu minutach je znalazł. Gdy wypłynął na powierzchnię, okazało się, że Staszek nie miał tyle szczęścia i prawdopodobnie został w środku wraku!
Niemal od razu na ratunek uwięzionemu mężczyźnie ruszył najbardziej doświadczony uczestnik ekspedycji Adam Tyrpa ze Świnoujścia. - Zrobiłem wszystko, co mogłem! - opowiada pan Adam, który świetnie zna wrak "Heweliusza". Po tragedii w 1993 r. uczestniczył w akcji wyciągania z wraku ciał ofiar katastrofy. - Gdy schodziłem na wrak, byłem pewny, że mu pomogę. Tak mi przykro, że się nie udało - dodaje zdruzgotany.
Staszek po prostu zniknął. Gdy ponadgodzinne poszukiwania płetwonurków nie przyniosły rezultatu, kapitan zdecydował, by wrócić do portu w Świnoujściu! Dopiero ok. godz. 20, czyli po 6 godzinach od tragedii, poinformowano służby ratownicze, bo na statku nie było nowoczesnych środków łączności! Ratownicy niemieccy nie wyruszyli jednak z portu. Podjęto decyzję, że akcja poszukiwawcza (nie ratownicza, bo Niemcy z góry założyli, że mężczyzna nie żyje), rozpocznie się dopiero rano! I rzeczywiście wczoraj do akcji wkroczyła łódź patrolowa, która jednak szybko zawróciła do portu!
- Jak rodzina chce wydobyć ciało krewnego, musi sfinansować akcję poszukiwawczą - powiedział cynicznie przedstawiciel niemieckich służb ratowniczych.
- Dopóki nie zobaczę ciała, będę wierzyć, że żyje! - rozpacza żona Staszka. Jednego cała rodzina jest pewna. Jeżeli Staszek zginął, jego ciało musi być wciągnięte z tej stalowej trumny! - Nie zostawimy go na tym wraku! I nigdy się nie pogodzimy z tym, że akcja ratownicza była prowadzona tak opieszale! Przecież Staszek mógł mieć zapasu powietrza nawet na ponad godzinę i mógł znaleźć poduszkę powietrzną! - mówi cała trójka braci. Stanisław G. (42 l.) ma dwójkę dzieci: 17-letniego syna i 8-letnią córeczkę.