Marsz kilku tysięcy narodowców pod przewodnictwem Młodzieży Wszechpolskiej i ONR i pod hasłem "Bóg, honor, ojczyzna" wyruszył wczoraj o godz. 15.00 spod Pałacu Kultury i Nauki. Już po półgodzinie doszło do pierwszych burd i zamieszek. W ruch poszły płonące race, petardy, kamienie i kostka brukowa.
Narodowcy zaatakowali anarchistyczny skłot "Przychodnia". Wtedy do akcji wkroczyła policja, która odepchnęła atak manifestantów. W jej stronę poleciały butelki i kamienie. Były też okrzyki. Tłum skandował m.in.: "Ole, ole to my kibole", "Donald, matole, twój rząd obalą kibole", "Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę", "Duma, duma, narodowa duma" itd.
W międzyczasie spłonęło kilka samochodów i tęcza na placu Zbawiciela - symbol homoseksualistów. Chuligani obrzucili też petardami i kamieniami rosyjską ambasadę. Spłonęła budka policyjna na jej terenie.
- Mamy do czynienia z kilkusetosobową grupą, która zachowuje się niezgodnie z prawem - mówił rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Sokołowski.
PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ: Bitwy i pożary w Warszawie: rozwiązany marsz dotarł do mety RELACJA NA ŻYWO!
O 16.42, czyli niecałe dwie godziny od rozpoczęcia marszu narodowców, na wniosek policji stołeczny Ratusz podjął decyzję o jego rozwiązaniu. Jednak to tylko rozjuszyło część manifestantów, którzy nielegalnie szli dalej ulicami Warszawy, skandując narodowe hasła i odpalając przy tym race i petardy.
- Żaden świstek z Ratusza nie zatrzyma patriotycznego pochodu dziesiątek tysięcy ludzi! - grzmiał Artur Zawisza (44 l.), jeden ze współorganizatorów marszu.
Kiedy zamykaliśmy to wydanie, było pięciu rannych policjantów i kilkunastu zatrzyamnych chuliganów.