Nina Andrycz: Niczego nie żałuję!

2014-01-31 19:22

Nina Andrycz (†102 l.) miała wręcz niespotykaną kondycję i apetyt na życie. Z podniesioną głową szła do przodu. - Niczego nie żałuję - mówiła "Super Expressowi". - Życie przeżyłabym tak samo.

Mimo sędziwego wieku bywała na premierach w teatrach i chętnie spotykała się z ludźmi. Była niezniszczalna. Czasami tylko skarżyła się na ból nóg. Niestety, czas był dla niej nieubłagany. Wczoraj wspaniała aktorka, kreatorka wielu ról teatralnych zmarła w jednym z warszawskich szpitali. Jej organizm odmówił posłuszeństwa.

Z Niną Andrycz rozmawialiśmy jeszcze na początku roku. Dzwoniliśmy, by złożyć jej życzenia noworoczne. Gdy zapytaliśmy, jak się czuje, nie było mowy o złym samopoczuciu. Nigdy nie narzekała. - Teraz nie wychodzę, bo jestem lekko przeziębiona i nogi trochę bolą - powiedziała jedynie "Super Expressowi" pani Nina.

Nic nie wskazywało na to, że aktorka trafi do szpitala. Jeszcze w sylwestra była u znajomych. A jednak... W drugim tygodniu nowego roku przyszła do niej pielęgniarka. Zrobiono badania, okazało się, że Andrycz ma bardzo podwyższoną liczbę limfocytów, że serce jest słabe i nerki źle pracują. 9 stycznia trafiła do warszawskiego szpitala na Powiślu. Nagle jednak jej stan zdrowia poprawił się, miała wrócić do domu. Niestety, nie wróciła. Zmarła wczoraj nad ranem. W akcie zgonu jako pierwszy powód śmierci podano miażdżycę, potem słabe serce i niewydolność krążeniowo-oddechową.

Nina Andrycz była królową sceny polskiej! Lubiła, kiedy o niej tak się mówiło. 70 lat grała w ukochanym Teatrze Polskim w Warszawie.

Zobacz: Nina Andrycz NIE ŻYJE: "Nie chciałam syna komucha" [OSTATNI WYWIAD]

- Kiedy wchodziła, wszyscy w Teatrze Polskim o tym wiedzieli, kiedy wychodziła, wszyscy w teatrze też wiedzieli - mówi jej sceniczny partner Ignacy Gogolewski (83 l.) i dodaje, że była wielką osobowością, wielką indywidualnością. Grała królowe, cesarzowe, arystokratki. Nawet w środowisku aktorskim opowiadano, że po tylu koronowanych głowach mogłaby zagrać już tylko Matkę Boską.

Była Marią Stuart, Lady Makbet, Lady Milford, carycą Katarzyną II, Kleopatrą...

- Nie położyłam w Teatrze Polskim żadnej roli. Miałam albo wielkie powodzenie, albo powodzenie. Ale żebym zagrała swoją rolę na przykład dwadzieścia razy? Nigdy! Nie zdarzyło się nigdy! - mówiła aktorka. Grała po kilkaset razy! Ludzie uwielbiali ją, bo w szarych czasach komunistycznych dawała im powiew luksusu.

- Tak się składa, że im gorzej w kraju, im ciemniej, siermiężniej i smutniej, tym bardziej podobają się na scenie królowe, cesarzowe, wielkie damy, z dekoltem po pas, w tiulach, koronkach i perłach. Ja tych królowych w pewnym momencie miałam powyżej dziurek w nosie, ale nie mogłam się od nich wyzwolić, bo one przynosiły duży dochód finansowy, na królową chodzili wszyscy, od ministra do kucharki, absolutnie wszyscy! - opowiadała wielka aktorka.

Z teatru odeszła w 2004 roku.

Miała jednego męża, premiera Józefa Cyrankiewicza (†78 l.), nie chciała mieć dzieci. Publicznie przyznała się do aborcji.

 

– „Prawdziwa aktorka rodzi przede wszystkim role, nie dzieci”, mówiła mi Pani wiele razy.
Nina Andrycz: To prawda, żadna mina czy też poza. Jak za drugim razem szłam na zabieg, moja mama się popłakała. Tłumaczyła mi: „Nie rób tego drugi raz. Z pierwszym zabiegiem się pogodził, ale drugiego ci nie daruje. Bo pokazujesz, że ci na nim nie zależy”.
– I cóż Pani na to?
Nina Andrycz: Pojechałam na zabieg. Być może wielu z nas pracuje na to, żeby skończyć w samotności. I nie ma co się nad tym rozczulać, trzeba zrozumieć, że może być to cena za prawdziwą samodzielność.

 

– Jak za drugim razem szłam na zabieg, moja mama się popłakała - mówiła w Vivie. Ale pojechała na zabieg.

– Nie czułam się powołana do rodzenia dzieci i wiedziałam to od zawsze, nie miałam instynktu macierzyńskiego. A gdybym urodziła dziecko nienormalne? Albo zupełnie niezdolne? Przerażało mnie to – twierdziła w "Wysokich Obcasach".

Pisała jednak wiersze dla nie urodzonej córki. - Czyli tej usuniętej, w sensie katolickim zabitej. Jeżeli oni mają rację i ona cierpi, no to ją szczerze przepraszam. Na to mnie stać - mówiła w tym samym wywiadzie.

Ale twierdziła, że szczęśliwie przeżyła życie. - W skali od 1 do 10 dałabym sobie 10 - mówiła. - Piękną sprawą jest pięknie przeżyte życie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają