Wypożyczenie dwóch dronów na trzy miesiące kosztuje gminę Bielsko-Biała nieco ponad 33 tys. zł. Latają one nad miastem od 7 stycznia i kontrolują tzw. niską emisję. Maszyny tworzą zgrany duet. Pierwsza, to dron rozpoznawczy. Lata sobie nad domami i szuka najbardziej dymiących kominów. Gdy taki namierzy, to do akcji kierowana jest druga maszyna, dron zwany pieszczotliwie „Nosaczem”. Ten analizuje dym, do tego służy zainstalowana w nim aparatura pomiarowa. Trochę ma jej na swym pokładzie, więc maszyna waży 8 kg i też swoje kosztuje – prawie 129 tys. zł. Rozpoznanie lotnicze kopciuchów wykonywane jest w ramach statutowej działalności tutejszej Straży Miejskiej. We wtorek ok. 16:00 dopuszczalna norma zawartości pyłu PM2,5 (głównego składnika smogu) przekroczona była tylko o 4 proc., a indeks jakości powietrza był dobry.
Jeśli miasto będzie chciało kupić drony, o co wnioskowali niektórzy radni w poprzedniej kadencji, to będzie je to kosztować nawet 250 tys. zł. Dodatkowo strażnicy, którzy mieliby nimi kierować muszą zdobyć „prawo jazdy” do kierowania dronami przeznaczonymi do zastosowań komercyjnych. Kurs na uprawnienia UAVO kosztuje ok. 2 tys. zł. Co do skuteczności użycia dronów w zmaganiach z palącymi byle co i w byle czym zdania są podzielone.