- Myśleliśmy, że to koniec świata, gdy samolot na nas spadł. Był niewyobrażalny huk. Byliśmy pewni, że giniemy - mówi pan Piotr Nowak (71 l.). W jego domu, o który w niedzielę wieczorem zahaczyła awionetka, mieszka łącznie 19 osób. W feralnym momencie dodatkowo w odwiedzinach byli jeszcze znajomi.
- Gdyby to stało się dwie godziny później, pewnie byśmy spali i spłonęli żywcem - mówi roztrzęsiony pan Piotr. Na szczęście jemu i jego rodzinie udało się uciec z płomieni.
To miała być wycieczka
42-letni pilot chciał pokazać trzem nastoletnim dziewczynkom panoramę Krakowa. Samolot wzbił się w powietrze i wykonał okrążenie nad miastem. Jednak w trakcie powrotu awionetka wznosiła się i opadała, tak jakby pilot stracił nad nią kontrolę. Po kilkunastu sekundach runęła w dół. Wbiła się w ziemię zaledwie trzy metry od dwurodzinnego domu przy ul. Podstawie na obrzeżach Nowej Huty. Paliwo eksplodowało, a budynek doszczętnie spłonął. Z awionetki pozostał tylko stos poskręcanych blach, a pilot i trójka dzieci zginęli na miejscu.
Czarna niedziela
To niejedyny samolot, który rozbił się wczoraj w Małopolsce. Tragicznie zakończył się także piknik lotniczy w Łososinie Dolnej, zorganizowany z okazji 55-lecia Aeroklubu Podhalańskiego. Niewielka awionetka Eurostar, która nie brała udziału w pokazach, ok. godziny 19.30 na oczach przerażonych obserwatorów zaczęła gwałtownie opadać. Na ziemię runęła w pobliskiej wsi Witowice Dolne. Pilot oraz pasażer zginęli na miejscu. Awionetka była zarejestrowana w Czechach, ale ofiarami są Polacy.