Przypomnijmy: zmarły został zatrzymany i przewieziony na komendę przy ulicy Trzemeskiej we Wrocławiu 15 maja 2016 roku gdzie zmarł. Przed komisariatem doszło wówczas do zamieszek. Kilkadziesiąt osób zostało zatrzymanych i usłyszało zarzuty. Sytuację mógłby wtedy uspokoić zapis z kamer monitoringu tam zainstalowanego, ale okazało się, że żadna z kamer nie zarejestrowała tego, co działo się w budynku. Następnie w maju ubiegłego roku telewizja TVN opublikowała film z policyjnego paralizatora, na którym widać, jak 25-latek jest rażony prądem pomimo faktu wykonywania poleceń funkcjonariuszy. To doprowadziło we wrześniu 2017 roku do postawienia zarzutów przekroczenia uprawnień i znęcania się nad mężczyzną usłyszeli czterem ówczesnym funkcjonariuszom, którzy uczestniczyli w zatrzymaniu.
Zeznający przed sądem informatyk mówił na wtorkowej rozprawie, że zabezpieczał i analizował jedynie zapisy na twardym dysku komputera, a to budzi kilka wątpliwości. Po pierwsze, nie mógł sprawdzić czy czas na nagraniu z tasera jest prawidłowy. Druga wątpliwość dotyczy liczby plików z nagraniami. Biegły nie mógł sprawdzić, czy ich liczba zgadza się z tymi w urządzeniu.
Co najciekawsze, ustalił on, że jest pewnym, że ktoś próbował usunąć dwa pliki z nagraniami z tasera. Jak zeznał biegły, znajdowały się one w koszu systemowym, a zanim do niego trafiły, ktoś je odtwarzał. Mogło też dojść do modyfikacji plików.
Ostatecznie, jak donosi "Gazeta Wyborcza", sąd na wniosek pełnomocnika rodziny Igora Stachowiaka dał biegłemu informatykowi pięć tygodni na uzupełnienie opinii. Tym razem ma on mieć zapewniony dostęp do paralizatora.