Tego urlopu państwo Przygoccy z Poznania nie zapomną chyba nigdy. Do Nowego Chwalimia (woj. zachodniopomorskie) przyjechali z dwójką dzieci - 12-letnim Krzesimirem i 6-letnią Bogusią.
Codzienne spacery po lesie miały być żelaznym punktem wakacyjnego programu. Rzeczywistość zniszczyła te plany już pierwszego dnia. Rodzinę zaatakowały szerszenie. Dzieci zaczęły nagle przeraźliwie krzyczeć. Chmara rozjuszonych owadów obsiadła małe ciałka. Maluchy desperacko wymachiwały rękami. Rodzice rzucili się im na ratunek. Michał Przygocki (40 l.) gołymi rękoma zdzierał szerszenie z dzieci. Miażdżył owady, ale wciąż ich przybywało.
Wylatywały chmarami z dziupli w przydrożnym drzewie. - Czegoś takiego w życiu nie widziałam - opowiada Sylwia Kawicka (38 l.), ciocia Bogusi i Krzesimira, która zaprosiła ich z rodzicami do siebie na wakacje. - Zdarzały się pojedyncze ataki, ale to był jakiś horror... Na szczęście dramat Przygockich zauważyli wracający z pracy robotnicy i uratowali rodzinę. Bogusia i Krzesimir trafili do szpitala. Dziewczynka została użądlona 10 razy, chłopiec - aż 20. Na szczęście ani oni, ani ich rodzice nie byli uczuleni na jad.
Groźny jad szerszenia
Szerszenie agresywnie reagują na zapach dezodorantów czy perfum i rozdrażnione mogą atakować. Ich ukąszenia są bardzo bolesne. Szerszenie mają bowiem większe żądła niż pszczoły. Ale ich jad, choć groźny, jest mniej toksyczny niż ten pszczeli. Gdy ukąszenie jest pojedyncze, a ukąszona nie jest uczulona na owadzi jad, ból uśmierzy zimny okład. To jedyne, co możemy sami zrobić. W przypadku gdy ukąszeń jest więcej, pomoc lekarza jest niezbędna. Żeby zabić dorosłego, potrzeba ukąszeń 500 szerszeni