"Super Express": - Czy przygotowana przez PO nowa ustawa medialna to projekt gruntownej reformy mediów publicznych, czy też cały zabieg sprowadza się do jednego: zmiany układu władzy w TVP i Polskim Radiu?
Karol Jakubowicz: - Zobaczymy, jaki tekst ustawy wyłoni się z prac parlamentarnych. Dzisiaj jest to połączenie dwóch elementów. Pierwszy to odbicie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz mediów publicznych obecnie rządzącemu tam układowi. Układowi, który znalazł się w mediach wskutek skandalicznej nowelizacji przeprowadzonej przez PiS w 2005 r., czego konsekwencją są nieustanne skandale w KRRiT oraz radach nadzorczych i zarządach Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. Z tym trzeba skończyć, ale tak, aby zapewnić mediom publicznym perspektywę. Pisanie nowej ustawy pod obecny układ polityczny niczego dobrego nie przyniesie. Otwarcie mówi się przecież, że żaden z kandydatów PiS w parlamencie do KRRiT się nie dostanie. Zakłada się, że przedstawicielami PiS w Radzie będą kandydaci nominowani przez prezydenta. Takie podejście nie zwiastuje niczego dobrego, bo zmiana układu politycznego wymusi kolejną zmianę ustawy.
- Drugi element...
- PO uważa, że media publiczne de facto są niepotrzebne. Premier Tusk wielokrotnie mówił, że te media go nie interesują. Liberałowie, a tak przecież określają siebie politycy Platformy, niechętnie patrzą na ingerencję sektora publicznego w mechanizmy rynkowe. W związku z tym ich pogląd jest prosty: media publiczne należy w ogóle zlikwidować albo przechować jako twór niszowy, zawierający treści kulturalne i edukacyjne. Twór, który nie przeszkadza mediom komercyjnym i nie bierze udziału w podziale reklamowego tortu. Projekt ustawy jest wypadkową tych wszystkich tendencji, choć niekonsekwentną.
- No właśnie. Z jednej strony likwiduje się abonament i nazywa go haraczem, z drugiej funduje się nam finansowanie mediów z podatków, czyli naszej kieszeni...
- Początkowo PO planowała, że media publiczne będą finansowane z podatku z reklamy radiowo-telewizyjnej. Teoretycznie więc Skarb Państwa nic by nie dokładał, a jedynie przerzucał pieniądze z jednej kieszeni do drugiej. Na takie rozwiązanie nie zgodziła się lewica. W związku z tym ustalono, że KRRiT otrzyma dotację celową z budżetu. I z niej będzie finansować wykonanie licencji programowych. Podobne rozwiązania się zdarzają, choć może to być bardzo niebezpieczne.
- W czym problem?
- Przede wszystkim w tym, ile tych pieniędzy będzie. Koszty mediów publicznych wyniosły w 2007 r. 2,5 miliarda zł. Dzisiaj się mówi, że dotacja będzie na poziomie 600-700 mln. W dodatku część zostanie przeznaczona dla mediów komercyjnych, które będą mogły ubiegać się o dofinansowanie programów misyjnych. Co to znaczy? Że w najlepszym przypadku mediom publicznym zostanie 500 mln zł.
- Na niszowe media wystarczy...
- Moim zdaniem w projekcie może być zakodowana pewna wizja, która polega na tym, że pieniędzy publicznych ma wystarczyć na jeden program TVP i jeden program Radia Publicznego. Reszta programów będzie rozpaczliwie walczyć o reklamę na rynku. Albo padną, albo się całkowicie skomercjalizują. Jakieś grosze dostaną też 34 radiowe i telewizyjne spółki regionalne, które poza tym będą wisieć u klamki lokalnej władzy i biznesu, bo tam na reklamie dużo się nie zarobi. Ta ustawa nie rozwiązuje problemów mediów publicznych. Ona rozwiązuje problemy władzy. Poza tym, że pozwoli na odbicie mediów poprzedniej władzy, umożliwi samorządom większą kontrolę nad programami regionalnymi. Dalej naród będzie kochał władzę, gdyż ta zlikwiduje abonament. Kochać władzę mieli też nadawcy komercyjni, ale - i to jest właśnie jedna z niekonsekwencji projektu - w istocie mogą spotkać się z ostrzejszą niż dotychczas konkurencją o reklamę ze strony niedofinansowanych nadawców publicznych. No i wreszcie rządzący dostaną narzędzia, dzięki którym będą mieli wpływ na finansowanie mediów publicznych. Bo to de facto minister finansów zadecyduje, ile pieniędzy przekaże na dotacje, być może więcej na "grzeczne" media publiczne, a mniej na "niegrzeczne".
- Większą władzę otrzyma też szef resortu skarbu.
- To prawda. Dotychczas członek reprezentujący ministra skarbu był jedną z dziewięciu osób w radzie nadzorczej TVP czy Polskiego Radia. Teraz będzie jedną z trzech osób i siłą rzeczy stanie się języczkiem u wagi.
- Ustawa wprowadza też jednoosobowe zarządy. To dobry pomysł?
- Prześledziłem struktury zarządzania w mediach publicznych w całej Europie. Znalazłem tylko jeden przypadek - estoński - gdzie zarząd jest kilkuosobowy. Wszędzie występuje jeden dyrektor generalny. Wyrzucam sobie bardzo, że sam uczestniczyłem w tworzeniu konstrukcji z pięcioosobowym składem zarządu. To się nie sprawdziło. Dlatego, że partie polityczne dokonują rozbioru takiego wieloosobowego zarządu między siebie. Powstaje również coś, co się nazywa negocjacyjnym stylem zarządzania. Nie można się z nikim porozumieć, dopóki nie ma targów: ja ci dam to, ty mi dasz tamto. Powstają w spółce udzielne księstwa feudalne podległe poszczególnym członkom zarządu. Często dochodzi do chorej sytuacji, w której członkowie zarządu ze sobą nie współpracują, bo partie, które ich namaściły, walczą ze sobą, albo nie współpracują ze sobą ich podwładni, bo boją się narazić szefom.
- Nowi członkowie KRRiT mają mieć rekomendacje stowarzyszeń twórczych. Czy dzięki temu do Rady nie trafią już ludzie, których jedyny związek z mediami sprowadzał się do posiadania telewizora?
- Powoływanie członków organu regulacyjnego przez parlament i prezydenta to model francuski. Są też inne modele, czyli nie ma jednej doskonałej metody. Wszystko zależy od kultury politycznej. Wolałbym, aby parlament i prezydent otrzymywali od organizacji twórczych i zawodowych nie rekomendacje, ale nominacje kandydatów i mogli wybierać tylko spomiędzy tych nazwisk. Wiem, że i to nie dawałoby pełnych gwarancji, gdyż upolitycznienie sięga także organizacji społecznych, ale politykom trzeba zabrać monopol na komponowanie składu KRRiT oraz rad nadzorczych - i w konsekwencji wszystkiego innego w mediach publicznych.
- Trzy lata temu taką listę z wybitnymi fachowcami miał mieć Jarosław Sellin, ówczesny wiceminister kultury...
- Okazało się, że panowie Kaczyński, Lepper i Giertych mają znacznie lepsze listy...
- Mówi pan, że nowa ustawa rozwiązuje problemy władzy, ale nie rozwiązuje problemów mediów publicznych.
- Po pierwsze, zwiększa ich koszty, a redukuje finansowanie. Po drugie, potrzebujemy dziś mediów publicznych 3.0 (media publiczne 1.0 to te na zachodzie Europy z czasów monopolu, media publiczne 2.0 to media po zniesieniu monopolu, otoczone komercyjnymi stacjami), czyli mediów publicznych XXI wieku, dostosowanych do dzisiejszych czasów, gustów, kultury, Internetu i technologii cyfrowych. Bez tego publiczność dzisiejszych mediów wymrze wraz z emerytami, bo młodzież odbiera tradycyjne radio i telewizję w coraz mniejszym stopniu. Problem w tym, że obecny projekt zamiast mediów 3.0 może nam zafundować media "mniej niż zero". Czyli nadawcę słabego, niszowego, kulejącego. W dodatku zależnego od rządu na szczeblu centralnym i od władzy na szczeblu regionalnym.
- Od lat zajmuje się pan mediami publicznymi. Czy po tych wszystkich doświadczeniach wierzy pan jeszcze, że w Polsce uda się je stworzyć?
- Media publiczne są potrzebne, bo wraz z narastaniem konkurencji media komercyjne będą coraz ostrzej walczyły o odbiorcę, rezygnując z wszelkich ambicji. Ale ten problem dotyczy całego świata. Zawalił się bowiem grunt ideowy, na którym je zbudowano. Początkowo były tworem elity chcącej "wychować" prosty lud, potem elementem socjaldemokratycznego myślenia o społeczeństwie. Dzisiejsza władza jest o wiele bardziej liberalna albo neoliberalna. Przecież premier Tusk tak naprawdę powtarza to, co robiła w latach 80. pani premier Thatcher. Ona też uważała, że abonament powinien zostać zlikwidowany. Powołała nawet komisję, która miała przygotować przejście BBC na finansowanie z reklamy. Co komisja orzekła? Że przy takim rozwiązaniu nie wystarczy pieniędzy z reklamy dla mediów komercyjnych. Szybko się więc z tego wycofano. Teraz my, po wielu latach, praktycznie powtarzamy to, co w Wielkiej Brytanii zostało odrzucone. Z drugiej strony fundament tradycyjnych mediów publicznych słabnie również dlatego, że zmieniły się postawy obywateli, czyli odbiorców. Dzisiejszy widz bardzo nie lubi władzy i autorytetów. Nie lubi sytuacji, w której ktoś mówi mu, co ma myśleć, w co wierzyć i co jest tak naprawdę wyższą kulturą. Musi zginąć cały dzisiejszy paternalizm i protekcjonalizm mediów publicznych. Musi nastąpić całkowita zmiana relacji między nadawcą a odbiorcą na relację partnerską. To już nie może być relacja między wszystko wiedzącym nadawcą i głupim odbiorcą. Zbudowanie prawdziwych mediów publicznych nie jest proste. Nie można jednak poddawać się bez walki. Jeśli przyznamy się do klęski na tym polu, byłaby to również klęska polskiej demokracj
Karol Jakubowicz
Ekspert medialny, doradca Unii Europejskiej, Rady Europy, OBWE, UNESCO i KRRiTi.