Nigdy nie byłem numerem jeden. Jedynkę ma moja żona, potem jest teściowa, potem są dzieci, potem nasz pies, potem kanarek, potem teść. Ja plasuję się gdzieś pod koniec pierwszej dziesiątki. I płyną z tego same zalety - na przykład decydować o niczym nie muszę. To robi numer jeden albo dwa. Nikt mnie o nic nigdy nie pyta i się ze mną nie liczy. Więc wiodę żywot spokojny, niczym nie mącony, siedząc sobie na dalekiej pozycji.
Uspokajam jednak, że nie jest tak zupełnie różowo. Przed świętami numer jeden kazała wyfroterować wszystkie (nawet pod kanapą) parkiety. I teraz łupie mnie w krzyżu i kolana mnie bolą. Także pomyślałem sobie, że może powalczę o wyższą pozycję na liście. Ale to już po świętach - najpierw muszę sobie odpocząć i miłego wypoczynku wszystkim życzę!