Pokochałem wczoraj nad życie marszałka Bronisława "Wielkiego" Komorowskiego. Dokładnie w chwili, gdy po smagnięciu biczem krytyki Anny Fotygi - byłego marnego ministra spraw zagranicznych, oświadczył: ...Jeżeli się stanie to nieszczęście, że pani Anna Fotyga zostanie ambasadorem najjaśniejszej Rzeczpospolitej przy ONZ, będę milczał na jej temat, bo reprezentuje państwo polskie jako całość.
I to jest wspaniałe, że pan marszałek będzie nieszczęście w ciszy znosił. Dla polskiej racji stanu cierpieć będzie.
I miłość moja ku marszałkowi rosłaby, gdyby nie to, że on chce cierpieć koniecznie z prezydentem. I właśnie nową ustawę kompetencyjną tak napisał, że wynika z niej jasno, że prezydent rządu słuchać musi. Nic samodzielnie nie może - tylko milczeć i cierpieć. I dlatego już mniej marszałka uważam. Bo nie rozumie, że jak sam decyduje się cierpieć - to inni z nim nie muszą.