Do tego przerażającego wypadku doszło wczesnym popołudniem. Była piękna pogoda, więc pani Teodozja postanowiła skosić trawnik przed domem. Gdy zaczęła pracę, nagle usłyszała niepokojący trzask. Obejrzała się i ku swemu przerażeniu ujrzała drewniany słup lecący wprost na jej głowę. - Odskoczyłam w bok jak szalona - wspomina. Szczęśliwie uniknęła uderzenia, udało jej się też ustrzec przed dotknięciem kabli, które zwisały tuż nad ziemią. - Sześć tysięcy woltów, które w nich płynie, mogło mnie przecież spalić na popiół - mówi roztrzęsiona gospodyni. Niestety, elektryczny słup spadł na dach domu pani Teodozji i wybił w nim dziurę.
Zobacz też: TRAGEDIA na Dolnym Śląsku. 2-latka UTOPIŁA się w GARNKU Z DESZCZÓWKĄ!
Strażacy zdjęli słup z dachu i zabezpieczyli go do momentu przyjazdu ekipy z elektrowni
"Boże, żeby tylko się nie zapaliło" - pomyślała kobieta. I szybko zadzwoniła po straż pożarną. Natychmiast przyjechały dwie ekipy - miejscowa i z sąsiednich Wierzchosławic. Strażacy zdjęli słup z dachu i zabezpieczyli go do momentu przyjazdu ekipy z elektrowni. Jakimś cudem kable się nie zerwały. Nie iskrzyły, więc do pożaru nie doszło. Okazało się, że słup runął, bo przegniły drewniane podpory, utrzymujące go w pionie. - 50 lat nikt nie wymieniał tych słupów, deszcz, wiatr i czas je uszkodziły - mówi pani Teodozja. Teraz kobieta czeka, aż firma ubezpieczeniowa naprawi jej zniszczony dach. - Mam nadzieję, że zdążą przed zimą - rozkłada ręce.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail