Szczenięce lata wspominam bardzo dobrze. Byłem chłopakiem z tzw. dobrego domu. Pierwsze wspomnienia z dzieciństwa to warszawska dzielnica Bielany, a w niej ulica Podczaszyńskiego i białe bloki. Przeprowadziliśmy się tam w 1959 roku. Ja urodziłem się w lipcu w 1954 roku w Kielcach. Mało brakowało, a urodziłbym się w kinie. Mama była akurat na radzieckim filmie o jakiejś przodownicy pracy, kiedy odeszły jej wody. Czasem śmieje się, że być może przez to mam lewicowe poglądy.
Moje dzieciństwo to podwórko z grupą kumpli. Jednym słowem, sympatyczna i fajna edukacja podwórkowa. Zarówno mnie, jak i mojej młodszej o trzy lata siostrze rodzice dawali trochę swobody, ale wszystko musiało być pod kontrolą.
Bardzo dobrze pamiętam zapachy z dzieciństwa, np. mielonej kawy, którą mama przywoziła, oraz smak pajdy chałki z szynką. Pamiętam, jak wołała nas przez balkon, że już można po nią przybiec.
Kolejny dobry okres mojego rozwoju to żoliborskie Liceum im. Stefanii Sempołowskiej. To była niełatwa szkoła z dużym reżimem. Gorzej miały dziewczyny, bo przez wiele lat to było żeńskie liceum. Ja byłem dopiero czwartym albo piątym naborem chłopaków. Pamiętam panią dyrektor Egerową. To była bardzo ostra kobieta. Choć z drugiej strony muszę przyznać, że my, chłopcy, byliśmy traktowani ulgowo. Tworzyliśmy kilkuosobową paczkę do tańca i do różańca. Wspieraliśmy się i razem buntowaliśmy. Moje liceum to były lata 1969-1973, czyli hipisowska subkultura, na którą nie mieliśmy przyzwolenia. Pamiętam słynne akcje obcinania włosów po wakacjach, bo długie były źle widziane. Lata liceum to także fajne teatry, super muzyka. Ojciec jednego z kolegów przywoził płyty z zagranicy. Joplin, Hendrix, do dzisiaj pamiętam utwór "Since I've been loving you" zespołu Led Zeppelin. To była klasyczna "pościelówa", a co za tym idzie, pierwsze dotykowe historie z dziewczynami i tańce...
JUTRO: Moją żonę poznałem na studiach