"Super Express": - Rozmawiamy bezpośrednio po kolejnym dniu negocjacji dotyczących fotela przewodniczącego Europarlamentu. Jak wyglądają pańskie szanse?
Prof. Jerzy Buzek: - Gdybyśmy policzyli liczbę głosów poszczególnych delegacji narodowych w Europejskiej Partii Ludowej (EPP), to mamy w tej chwili przewagę w tych negocjacjach. Ostatecznie będzie to jednak decyzja posłów, którzy sami ocenią kandydatów. Chcę też wyraźnie podkreślić, że starania o funkcję przewodniczącego Europarlamentu nie mają wymiaru osobistego. Polski rząd negocjuje uzyskanie tej funkcji dla Polski. To jest tylko jeden z elementów szerszej strategii, której celem jest dowartościowanie roli i znaczenia naszego kraju w Unii Europejskiej.
- Na ile pomocny jest wynik aż 400 tys. głosów, który uzyskał pan w wyborach?
- W ramach negocjacji politycznych liczą się różne rzeczy. Zarówno olbrzymie poparcie w wyborach, jak i fakt, że nie jesteśmy już nowym członkiem UE a koledzy z Europarlamentu nas znają. Znaczenie ma też to, że Polska reprezentuje kraje Europy Środkowo-Wschodniej z ostatniego rozszerzenia. Ta nominacja miałaby symboliczny wymiar, oznaczający pełną integrację Wschodu i Zachodu Europy, na czym wszystkim zależy.
- Przed laty Akcja Wyborcza Solidarność z panem jako premierem na czele zakończyła walkę o parlament klęską. Skąd to polityczne odrodzenie i popularność?
- AWS przegrała po czterech latach bardzo trudnych, niepopularnych zmian, które były wówczas nieodzowne. I to zawsze jest politycznie kosztowne. Proszę jednak zwrócić uwagę, że mój osobisty wynik w 2001 roku był bardzo dobry. Zająłem na Śląsku drugie miejsce za triumfującą Barbarą Blidą z SLD. I tamto poparcie sprzed 8 lat nie odbiegało zasadniczo od mojego wyniku w pierwszych wyborach do Europarlamentu przed pięciu laty.
- To utrzymujące się poparcie w wyborach na Śląsku każe mi zapytać o ewentualny powrót do polityki krajowej
- To wysokie poparcie zobowiązuje mnie przede wszystkim do wywiązania się przed wyborcami z pięcioletniego mandatu w Parlamencie Europejskim. I zamierzam go wypełnić.
- W roli przewodniczącego Europarlamentu byłby pan pierwszym Polakiem, który pełni istotną funkcję na arenie międzynarodowej. To olbrzymi prestiż. W zestawieniu z głodem sukcesu w społeczeństwie i wysokim poparciem wyborców po powrocie do kraju może to oznaczać otwartą drogę do ubiegania się o fotel prezydenta RP.
- Pięć lat to w polskiej polityce wieczność! I do tego pytania możemy wrócić właśnie za pięć lat.
- Skupmy się zatem na sprawach bieżących. Hugo Brady, ekspert Centre for European Reform, we wczorajszej rozmowie z "Super Expressem" stwierdził, że Polska może robić błąd, walcząc o przewodniczącego Europarlamentu na zaledwie 2,5-letnią kadencję. Większy sens miałoby skupienie się na staraniach o istotną tekę w Komisji Europejskiej na 5 lat.
- Polska ma swoją strategię zajęcia jak najsilniejszej pozycji w Unii poprzez wynegocjowanie dla swoich reprezentantów kluczowych stanowisk. Jednym z jej elementów jest stanowisko przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Ale niejedynym. Polska stara się też o tekę komisarza ds. gospodarczych. Jedno nie wyklucza drugiego. Ostateczną decyzję będzie jednak musiał podjąć rząd i to rząd wybierze najlepszy dla Polski wariant.
- Niewykluczona jest zatem sytuacja, w której pańska kandydatura zostanie wycofana ze względu na szanse w Komisji Europejskiej?
- Niczego nie można tu wykluczyć. Walczymy o łączną, jak najsilniejszą pozycję Polski w instytucjach europejskich. Mówimy co prawda o stanowiskach dla konkretnych osób, ale każdy z kandydatów oddziela tu wyraźnie interes osobisty od narodowego. I w dniu dzisiejszym można powiedzieć, że takich istotnych stanowisk, na które mamy szansę, wciąż pozostaje kilka.
- Coraz częściej mówi się, że Portugalczyk Jose Manuel Barroso pozostanie szefem Komisji Europejskiej. W tej sytuacji tzw. duże kraje UE będą chciały jakichś istotnych stanowisk dla siebie. Czy zmniejszy to szanse Polski w negocjacjach?
- Podkreślmy właśnie to, że drugi raz z rzędu najważniejsze stanowisko w Unii może objąć przedstawiciel małego kraju członkowskiego, a nie któregoś z gigantów. Nie istnieją jak widać reguły, w które często wpycha się negocjacje naszego rządu: albo to, albo to.
- O tych regułach mówią m.in. eksperci, którzy obserwują Brukselę od lat.
- Proponując wybitnych fachowców z doświadczeniem politycznym mamy szansę otrzymać istotną tekę komisarza niezależnie od tego, czy będziemy mieli w Unii inne funkcje. W tym roku każda z trzech kandydatur do Komisji Europejskiej jest niezwykle silna. Dlatego uważam, że negocjacje o istotną tekę zakończą się sukcesem.
- Dziś nie mówi się już o trzech, ale konkretnie o Januszu Lewandowskim.
- Tak, to najpoważniejsza kandydatura. Polski rząd ma jednak na szczęście długą ławkę ludzi, którzy mogliby pełnić najwyższe funkcje w Unii Europejskiej.
- Załóżmy, że Polsce uda się osiągnąć stanowiska, o które walczy. Co możemy uzyskać?
- Niedługo zaczniemy prace nad nowym siedmioletnim budżetem Unii. W myśl traktatu z Lizbony, Parlament Europejski będzie miał decydujący wpływ na jego uchwalenie, a nam chodzi o zwiększenie dopłat do rolnictwa i bogate fundusze strukturalne. Dla Polski szalenie istotne w tym pięcioleciu będzie wyjście z gospodarczego dołka, wprowadzenie naszej gospodarki na zupełnie nowe tory innowacyjności, oparcie jej o wiedzę. Są na to spore unijne pieniądze. Trzeba też właściwie wykorzystać bieżącą pomoc unijną do budowy infrastruktury. Pozostaje kluczowa dla Polski kwestia bezpieczeństwa energetycznego, relacje z Ukrainą i Białorusią. To, żeby Polska uzyskała dogodne warunki w każdej z tych spraw, będzie wymagało ogromnego wysiłku. Zwłaszcza w obliczu kryzysu światowego, który tak wielu zmusza do ostrożności.
Jerzy Buzek
Kandydat na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, europoseł PO, premier RP w latach 1997-2001