Dyrektor Kamil Jany (38 l.) wpadł na niecodzienny pomysł, by poprawić sytuację finansową zadłużonego na ponad 20 mln zł szpitala. Okazuje się bowiem, że pensje personelu pochłaniają aż 1,7 mln zł z 2,3 mln zł, które miesięcznie gwarantuje placówce kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia.
Apel do lekarzy pojawił się wczoraj na stronie internetowej Urzędu Miasta w Gliwicach.
Mało nie zarabiają
Z wyliczeń dyrekcji gliwickiego szpitala wynika, że lekarze zarabiają tu średnio od prawie 5 do ponad 9 tys. zł brutto miesięcznie. Są i tacy, których zarobki przekraczają 12 tys. zł. Dyrektor Jany chce obciąć pensje o 10-20 procent.
- Ale obniżka dotyczy tylko "gołej" pensji brutto - zastrzega. - Nie ruszam ani stawek za dyżury, ani dodatku ministerialnego. W praktyce lekarze straciliby więc tylko 300-400 zł miesięcznie - przekonuje Kamil Jany.
Dyrektor przekonuje, że bez cięć w wynagrodzeniach nie uda się dokończyć restrukturyzacji szpitala. Zapowiada, że czeka na deklaracje lekarzy do 15 listopada. - Jeśli nie zgodzą się na warunki, zacznę szukać innych pracowników. Z tego co wiem, w naszym szpitalu nawet po obniżce płace będą atrakcyjne - mówi Kamil Jany.
Już składają pozwy
Tymczasem lekarze nie chcą słyszeć o cięciach. Podkreślają, że lepiej zarabiać zaczęli dopiero jesienią ubiegłego roku, a podstawowe wynagrodzenie brutto lekarza specjalisty wynosi tylko 2,9 tys. zł brutto. W odpowiedzi na apel dyrekcji napisali, że większe zarobki to efekt zmuszania ich do niewolniczej pracy w nadgodzinach.
- Nie zgadzamy się na obniżki. Przecież zakres obowiązków nam się nie zmniejszył - podkreśla Grzegorz Grudnik z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy w Szpitalu nr 1. - To jest bezprawne. Ja zaskarżyłem tę decyzję w sądzie pracy i czekam na wynik. Wielu moich kolegów uczyniło podobnie - dodaje lekarz.
Zdania są podzielone
Niektórzy lekarze już mówią, że odejdą ze szpitala, licząc przy tym na zainkasowanie solidnej odprawy. Są jednak i tacy, którzy zamierzają zostać na stanowisku, godząc się na obniżkę.