Jestem rodowitą warszawianką. Gdy wybuchła wojna, miałam dwa lata. Powstanie zastało nas w Żabieńcu, gdzie często spędzaliśmy wakacje. Nasz dom został zburzony i nie mogliśmy do niego wrócić. Zostaliśmy tylko w tym, co mieliśmy na sobie, nie udało nam się w żaden sposób przygotować do wyprowadzki.
Pamiętam, że Żabieniec był przepięknym miejscem z wielkimi rozlewiskami. Zimą jeździliśmy po nich na drewnianych łyżwach, które robił nam gospodarz domu, w którym zamieszkaliśmy. Dziś niedaleko tego miejsca kręci się serial "M jak miłość", w którym gram. Kiedy chciałam odnaleźć te rozlewiska, okazało się, że już ich nie ma....
Kostium z zasłonek
Z Żabieńca przeprowadziliśmy się do Łodzi, bo tam mój tata dostał pracę. Zamieszkaliśmy w poniemieckim trzypokojowym mieszkaniu. Niemcy musieli uciekać z niego w popłochu, bo prawie nic z niego nie zabrali. Zostały piękne obrusy, zastawa, a nawet porcelanowa lalka. To była moja ulubiona zabawka, tak naprawdę jedyna taka lalka, jaką miałam w życiu. Wszystkie pozostałe były szmacianymi laleczkami kupionymi za grosze lub zrobionymi przez moją nianię. W oknach tego mieszkania wisiały zielone zasłony. Zapamiętałam je, bo pewnego dnia to właśnie z nich moja mama zrobiła mi kostium żabki. Zagrałam w nim w przedstawieniu "Za siedmioma górami".
W szkole, do której chodziłam, uczyła wspaniała nauczycielka. Od małego miałam dar od Bozi i całkiem ładnie recytowałam wierszyki. Nasza wspaniała nauczycielka wykorzystywała nasze talenty i organizowała nam przedstawienia. To nie były takie zwykłe szkolne spektakle, wszystkie można było obejrzeć na profesjonalnej scenie Teatru Lutnia w Łodzi. Odbywały się w niedzielne przedpołudnia. To było dla nas wielkie przeżycie. Kostiumy szyli nam rodzice.
Podanie o maturę
Myślę, że to właśnie moje nauczycielki zaszczepiły we mnie teatralnego bakcyla. Poza pasją grania, miałam jeszcze jedną - to była muzyka. Od małego uczyłam się gry na fortepianie, skończyłam też średnią szkołę muzyczną, ale zamiast iść w tym kierunku, zamarzyłam o zostaniu lekarką.
Zresztą do dziś uważam, że to jeden z najbardziej odpowiedzialnych, ale i fascynujących zawodów. Co prawda, złożyłam papiery na medycynę, ale za namową szkolnej sekretarki postanowiłam spróbować swoich sił w łódzkiej szkole teatralnej. Chętnych było wielu, a ja byłam jedną z czterech dziewczyn, które się do szkoły dostały i jedyną z Łodzi. Rodzice nie mogli uwierzyć, kiedy powiedziałam im, że się dostałam. Uważali, że nie mam żadnych szans. Tata prawie spadł z drabiny, gdy się o tym dowiedział. Miałam niespełna 16 lat, więc musiałam pisać podanie do kuratorium, żeby zdać maturę i móc studiować w szkole teatralnej.
Jutro: Jak za pijaństwo fundowała mężowi ciche dni
W środę: O tym, jak aktorka chciała adoptować dziecko, bo przez 10 lat nie mogła zajść w ciążę