"S.E" - Prezydent powiedział w jednym z wywiadów, że lubi bardziej pana niż Tuska. Cieszy się pan z tego?
G.S. - Z Lechem Kaczyńskim znamy się długo.
- Unika pan odpowiedzi. A może boi się pan, że takie wyznanie Lecha Kaczyńskiego podziała jak pocałunek śmierci.
- Powiedział też o mnie parę rzeczy jednoznacznie negatywnych. Pewnie dla równowagi (śmiech).
- O pańskim szefie też nie wypowiada się pochlebnie.
- To jest efekt emocji, które pojawiły się po przegranych przez braci Kaczyńskich wyborach. Przecież nawet podczas uroczystości podpisania umowy w sprawie tarczy antyrakietowej, które było wydarzeniem niezwykle radosnym, dniem sukcesu Polski, doszło do nieporozumień. To już jest chyba niestety wpisane w relacje między prezydentem i naszym rządem.
- Ale jeśli chodzi o złośliwości podczas tej uroczystości, to zaczął chyba Donald Tusk, który zwrócił się do Condoleezzy Rice w języku angielskim. Prezydent podobno poczuł się urażony.
- To Condoleezza Rice zaczęła mówić po angielsku (śmiech). Jeśli panowie chcą, jestem gotów za nią przeprosić. Mówiąc poważnie, uważam, że to był bardzo dobry pomysł, który miał wywołać uśmiech u pani sekretarz stanu. Przecież kiedy my jesteśmy gdzieś daleko za granicą i ktoś odzywa się do nas po polsku, jest nam bardzo miło. Gest premiera, zwrócenie się do pani Rice po angielsku, był po prostu bardzo sympatyczny.
- Miał wywołać uśmiech Condoleezzy Rice, a wywołał śmiech prezydenta. Czy angielski premiera Tuska jest tak dobry, jak słyszeliśmy podczas tej uroczystości, czy też w jakiś szczególny sposób przygotowywał się na tę okazję?
- Premier swobodnie porozumiewa się po angielsku. A to w międzynarodowej polityce jest bardzo ważne móc porozmawiać z kimś w cztery oczy przy lunchu czy obiedzie. Wierzę w politykę opartą na osobistych relacjach, a to wymaga znajomości języka.Ę
- Pan premier bierze jakieś lekcje angielskiego?
-ĘNa początku kadencji miał plan, żeby szlifować język, ale myślę, że nie ma na to czasu.Ę
- Czyim sukcesem jest tarcza. Prezydenta czy rządu?
- Polski. W ostatnich tygodniach bardzo zmieniło się poparcie dla tarczy. Po wydarzeniach w Gruzji, po tym wszystkim, co tam się stało, wzrosło przekonanie, że musimy szczególnie dbać o bezpieczeństwo Polski. Amerykanie zaczęli bardziej rozumieć nasze twarde stanowisko w negocjacjach. Udało się nam wywalczyć znacznie więcej niż wcześniej. Ale sukces jest wspólny, bo to był wielki projekt ogólnopaństwowy i cieszę się, że prezydent, premier oraz minister spraw zagranicznych podczas uroczystości stanęli obok siebie i podali sobie ręce. W sprawach ważnych nie powinno być kłótni,.
- Pan premier Tusk, oceniając wizytę pana prezydenta w Gruzji, wygłosił kilka bardzo krytycznych uwag pod adresem przemówienia Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi...
- ...Dziwią się panowie? Tam padło kilka niepotrzebnych słów. Chcieliśmy, żeby Polska była buforem między Unią Europejską a stronami tego konfliktu. W tym kierunku rząd prowadził rozmowy z przywódcami państw Unii Europejskiej i NATO. Prezydent miał szansę zostać pośrednikiem między Sarkozym negocjującym z Rosją w Moskwie a prezydentem Gruzji. Głos Unii Europejskiej jest dużo bardziej słyszalny i mocniejszy niż głos nawet kilku państw naszego regionu. Niestety, prezydent wybrał inną drogę, a szkoda.
- Jak pan słuchał prezydenta stojącego na czele grupy przywódców pięciu państw i słyszał pan, jak tłum skanduje: "Polska!, Polska!", był pan dumny z niego?
(cisza) - Należałem do grupy ludzi, którzy organizowali demonstracje opozycji w latach 80. Wielokrotnie przemawiałem na wiecach. I towarzyszyły mi wtedy zawsze wielkie emocje. Ale takie były wtedy czasy. Teraz uważam, że polityki nie należy uprawiać na wiecach, ale podczas negocjacji w gabinetach. Europa się zmieniła.
- Ucieka pan od naszego pytania. Był pan dumny czy nie?
- To było takie... zaskakujące. Z jednej strony Sarkozy reprezentujący Unię Europejską rozmawia w Moskwie, a z drugiej Lech Kaczyński mówi o walce z Rosją na placu w Tbilisi. Miałem obawy również dlatego, że znałem ten cały wyjazd od kuchni. To była naprawdę bardzo ryzykowna eskapada.
- Był pan dumny?
- Kiedy tłumy wiwatują i krzyczą: "Polska!, Polska!", to na pewno musi cieszyć. I zawsze przypominają mi się lata 80., czas początku mojej drogi politycznej. Cieszyłem się z reakcji Gruzinów na słowa pana prezydenta, ale bardziej bym się cieszył, gdyby prezydent wykorzystał szansę, jaką daje w takich sytuacjach nasze członkostwo w UE.
- Kto w Polsce politycznie wygrał konflikt na Kaukazie? Prezydent czy rząd?
- Nie traktuję polityki zagranicznej w kategoriach współzawodnictwa z prezydentem. Lech Kaczyński pokazał, że ma inicjatywę. Choć ja uważam, że więcej zyskałby dla sprawy gruzińskiej obecności w NATO, gdyby przyłączył się do misji Sarkozy'ego. Stało się inaczej, bo prezydent bardzo chciał wrócić do gry i wrócić na pierwsze strony gazet.
- Nie żałujecie, że rząd lepiej nie wykorzystał tej sytuacji?
- Jestem za rozwiązywaniem problemów, a nie spektakularnymi występami na wiecach. Problemy polityki zagranicznej lepiej rozwiązywać bez fajerwerków.
- Za zamieszanie z orędziem obwinił pan telewizję, a TVP napisała, że mija się pan z prawdą. Jak to w końcu było?
- Gdyby TVP poinformowała Kancelarię Premiera, że prezydent przygotowuje orędzie na ten sam dzień, wycofalibyśmy się natychmiast. Minister Arabski złożył pismo o godzinie 7 rano, informując w nim TVP, że premier chce tego dnia wygłosić przemówienie. Nagle o 12 okazało się, że będą dwa orędzia. Premier podjął decyzję o rezygnacji ze swojego orędzia. Dwa orędzia na ten sam temat to byłoby śmieszne.
- Zaatakował pan TVP, bo chcecie ją odbić?
- Nie. Nie chcieliśmy żadnej wojny w tej sprawie, dlatego zrezygnowaliśmy z orędzia premiera.
- Ale chcecie odbić TVP?
Chcemy zmienić ustawę, żeby zmienić system panujący w TVP od lat. TVP musi być publiczna nie tylko z nazwy. Chcemy, żeby nasi następcy, ktokolwiek to będzie, nie mogli - jak wy to mówicie - "odbijać" dla siebie telewizji publicznej. Im mniej polityków w TVP, tym lepiej. Dziwi mnie gorliwość PiS i SLD w tej sprawie. Oni uważają, że muszą rządzić TVP, żeby wygrać kolejne wybory. To anachroniczne myślenie.ĘPorażki wyborcze pomimo "posiadania" TVP niczego ich nie nauczyły.
- Nie lubi pan prezesa Urbańskiego?
- Znam go od lat. Kiedy nie mówimy o polityce i telewizji, to jesteśmy w stanie rozmawiać. Znam go ze starych czasów.
- A jaki jest teraz?
- Jest przede wszystkim politykiem PiS, a nie bezstronnym prezesem telewizji publicznej. Jeśli chce się zajmować polityką, to niech odejdzie z telewizji.
- Kto powinien zostać prezesem telewizji?
- Sprawny menedżer.
- Nazwisko?
- To nie ma znaczenia. Liczą się kwalifikacje. To jest właśnie różnica między PO a SLD, który ma w zanadrzu cały sztab ludzi, którzy tylko czekają, by wreszcie wrócić do TVP.
- To znaczy, że wam brakuje kadr?
- Nie, mamy inną wizję mediów publicznych. Jeśli telewizja ma się zmienić, to muszą do niej przyjść nowi ludzie. Fachowcy. Cały czas liczymy, że naszą ustawę o nowoczesnych mediach publicznych uda się przeprowadzić przez Sejm. Mam nadzieję, że SLD zerwie układ z PiS i poprze nasze rozwiązania. Ale SLD musi zrozumieć, że nie będzie żadnego handlowania stanowiskami, że nie dostaną w zamian żadnych stołków w rozgłośniach radiowych czy ośrodkach regionalnych. Chcemy stworzyć w telewizji sprawny system zarządzania oparty na dobrych menedżerach. Chciałbym, żeby tak było bez względu na to, kto sprawuje władzę.
- Czyli Napieralski w zamian za poparcie ustawy żądał stanowisk?
- Były takie sygnały ze strony SLD. Mówię o tym wprost, ale nasza odpowiedź była zdecydowana: nie będzie handlu stołkami.
- Umie pan mówić o miłości, czy od tego w rządzie jest tylko Donald Tusk?
- Nie mam zwyczaju rozmawiać o takich rzeczach w wywiadach. O miłości rozmawiam z najbliższymi.
- Ale jako przyszły premier powinien pan chyba poćwiczyć. Będzie pan kontynuował politykę miłości?
- Premierem jest Donald Tusk. Ja jestem skupiony na sprawnym zarządzaniu moim ministerstwem.
- W pańskim expos też kilkanaście razy pojawi się słowo miłość?
- Szef MSWiA nie wygłasza expos. Temat zamknięty. Odpowiadam w rządzie za inne zadania.
-Tak jak na boisku?
- Tak, premier jest napastnikiem, a ja jestem od przygotowania akcji, które kończymy strzeleniem gola.
- Po ujawnieniu przez prasę procederu obsadzania państwowych stanowisk przez krewnych działaczy ludowców wasza reakcja była raczej niemrawa.
- Premier wypowiedział się jednoznacznie w tej sprawie. Rozmawiamy o tym z PSL.
- Czyli znowu taka polityka miłości, tym razem wobec nepotyzmu?
- PSL jest jedyną siłą polityczną, z którą w sposób odpowiedzialny możemy rządzić. A jeśli chodzi o nepotyzm, to na polecenie premiera przygotowywany jest raport w tej sprawie. Po zapoznaniu się z nim podejmiemy odpowiednie decyzje.
- Kiedy premier zajmie się swoją kampanią prezydencką i przestanie kierować rządem?
- Po pierwsze, premier nie podjął jeszcze decyzji, że będzie kandydował.ĘKampania prezydencka powinna się zacząć po zjeździe Platformy w maju lub czerwcu 2010 roku, czyli za dwa lata. Premier podejmie decyzję w stosownym czasie.
- Niektórzy mówią, że premier nic nie robi, bo jego głównym celem jest prezydentura?
- To nieprawda. Nie ukrywam, że chciałbym, by Donald Tusk został prezydentem. Uważam, że to najlepsza kandydatura. Ale teraz jesteśmy skupieni na rządzeniu, a nie na tym, co będzie za dwa lata. Żeby się o tym przekonać, wystarczy śledzić prace rządu.
- Był pan na ślubie syna premiera?
- Nie, nie byłem.
- Pan? Jeden z najbliższych przyjaciół Donalda Tuska? A my byliśmy!
- To była uroczystość czysto rodzinna. Nie było na niej żadnych polityków. Oczywiście przekazałem życzenia Ani i Michałowi.
- A premier postawił chociaż lampkę szampana z tej okazji?
- Nie miał czasu. Przecież zaraz po ślubie polecieliśmy na tereny zniszczone przez trąbę powietrzną. W kolejnych dniach trwały finalne negocjacje z Amerykanami w sprawie tarczy. To nie był czas na świętowanie ślubu, nadrobimy to kiedyś.