Lepiej trafić nie mógł. Do dziś politycy opowiadają sobie anegdotę, jak to były premier zamawiał taksówkę. Na pytanie taksówkarza, dokąd chce jechać, miał odpowiedzieć: "Wszystko jedno, wszędzie mnie potrzebują". Czy tą drogą podąży Arłukowicz?
Godz. 15. Hotel Sheraton w Warszawie. Przy stoliku w hotelowej kawiarni spotykamy posła lewicy Bartosza Arłukowicza i byłego premiera Józefa Oleksego. Panowie naradzają się dobrych kilkadziesiąt minut przy kawie. Były premier prawie przez całą rozmowę coś objaśnia posłowi, gestykuluje i szepcze do ucha. Politycy siedzą w samym rogu hotelowej kawiarni, ewidentnie starając się nie rzucać w oczy pozostałym gościom. Kilka minut po godz. 16 kończą rozmowę i osobno wychodzą z hotelu. Kiedy pytamy posła o "tajną naradę" z byłym premierem, jest wyraźnie zaskoczony. Dociskany opowiada, że rozmawiał o bieżącej sytuacji politycznej.
- Omawialiśmy polityczne skutki afery hazardowej. Pan premier dzielił się ze mną doświadczeniami w tej sprawie - przyznał Arłukowicz.
A Oleksy doświadczenie ma: w 2007 r. był przesłuchiwany przez bankową komisję śledczą. Stawił się przed nią w związku ze swoimi wypowiedziami nagranymi u Aleksandra Gudzowatego (71 l.), a dotyczącymi prywatyzacji banków. Podczas przesłuchania umiejętnie wywijał się od pytań śledczych i obnażył ich brak przygotowania. Czy teraz instruował Arłukowicza, jak zadawać pytania, by skutecznie punktować polityków PO w sprawie afery hazardowej?