Marta Wryk jako dziecko pisała wiersze, a jako nastolatka zadebiutowała w na łamach „Zeszytów Literackich”. Pisanie przychodziło jej łatwo, dlatego wszyscy myśleli, że jej kariera potoczy się w tym kierunku.
Ze śpiewem było trudniej. Choć dziewczyna wiedziała, że lubi śpiewać, to mama nie chciała jej wysłać do szkoły muzycznej, którą uważała za zbyt wymagającą dla dziecka.
Marta postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęła szkolić się sama. Śpiewała w różnych chórach. Przez kilka lat była w poznańskim Chórze Dziewczęcym „Skowronki”. Tam zauważyła ją dyrygentka, która poleciła jej naukę śpiewu solowego. Jako siedemnastolatka wygrała ogólnopolski konkurs muzyczny piosenki w Sieradzu. Dopiero wtedy w pełni zdała sobie sprawę ze swoich zdolności.
Odkryty talent operowy
Marta dostała się na studia na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie, jednak na trzecim roku przeforsowała swój głos. Potrzebowała profesjonalnej pomocy w jego ponownym ustawieniu. Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że w czasie Konkursu Moniuszkowskiego w 2007 r. została przedstawiona jednemu z jurorów - emerytowanemu profesorowi Charlesowi Kellisowi. Kiedy Marta zaśpiewała dla niego, stwierdził, że dziewczyna ma świetny głos, ale brakuje jej techniki. Zaoferował jej pomoc i lekcje na Manhattanie. Na szczęście w tym czasie rodzice Marty sprzedali ogród i mieli pieniądze na wysłanie córki do Nowego Jorku.
Pierwsza Polka w prestiżowej Manhattan School of Music
Wkrótce Marta spełniła swoje marzenie i jako pierwsza polska śpiewaczka dostała się na prestiżowe studia w nowojorskiej Manhattan School of Music. Okazało się, że był to jednak początek… kolejnego problemu. Mimo otrzymania uczelnianego stypendium nadal brakowało jej funduszy na pokrycie kosztów studiów i życia.
– Gdy dostałam się do szkoły na Manhattanie miałam 10 tysięcy dolarów stypendium, które mi przyznano. Na samo czesne potrzeba 30 tysięcy, zaś na akademik i życie kolejne 20 tysięcy. To potężny wydatek dla Amerykanów. Co dopiero dla studenta z Polski. Nie było mnie na to stać – mówi Marta.
Wiara czyni cuda
Marta nie poddawała się, zaczęła szukać możliwości pomocy finansowej i rozsyłać listy z prośbą o wsparcie do różnych organizacji.
– Były wakacje, nadal nie miałam pieniędzy na studia. Siedziałam na plaży, kiedy zadzwoniła do mnie przedstawicielka Fundacji Jolanty i Leszka Czarneckich - opowiada Marta. Jak podkreśla, cały czas wierzyła, że ktoś jej pomoże. - To była niezwykła siła, po prostu musiało się udać. – wspomina.
W tym czasie ruszał program wsparcia dla młodych, zdolnych osób. Fundacja sfinansowała 3 lata studiów Marty na nowojorskiej uczelni.
– To zmieniło moje życie – mówi Marta.
I tak faktycznie było. Marta Wryk w latach 2012-2015 związana była z operą w Kolonii. Jej debiut w roli Aglaonice w Orfeuszu Philipa Glassa w reżyserii Sama Helfricha został zauważony przez krytyków z Washington Time oraz Washington Post. Pracowała również dla największej gazety polonijnej w Stanach Zjednoczonych – Nowego Dziennika. Marta Wryk obecnie dużo podróżuje i koncertuje w różnych zakątkach świata. Jest wielką orędowniczką promowania polskiej kultury poza granicami naszego kraju. W Polsce kolejny raz pojawi się na scenie NOSPR w Katowicach.