Policja musiała jednak sprawdzić, czy faktycznie jest podłożona bomba w magistracie. Taka jest procedura. Nie wolno bagatelizować jakiejkolwiek informacji. W środę (16 stycznia) pirotechnicy z psem specjalnie szkolonym do wykrywania materiałów wybuchowych przeszukali gmach urzędu i przyległy do niego teren. Bomby nie było, za to „dowcipny” 27-letni zabrzanin dowiedział się, że będzie miał kłopoty. Sąd postanowił o aresztowaniu zabrzanina zatrzymanego w Gliwicach. Taka jest praktyka, bo wywołujący fałszywe alarmy bombowe wprowadzają nie tylko niepokój w lokalnej społeczności, ale także angażują spore siły policyjne i środki niezbędne do zweryfikowania zgłoszenia.
Za robienie sobie głupich żartów (w stanie nietrzeźwości, 2 promile alkoholu we krwi) zabrzanin może trafić do więzienia nawet na 8 lat. Jeszcze kilka lat temu takie fałszywe zgłoszenia były traktowane jako wykroczenia. Zmieniło się to w lipcu 2016 r., kiedy w życie weszła znowelizowana ustawa antyterrorystyczna. Liczba fałszywych zgłoszeń zmalała. Najwięcej notuje się ich na Mazowszu i w Śląskiem. 7 stycznia katowiccy pirotechnicy mieli mnóstwo roboty, bo po takim fałszywym alarmie musieli sprawdzić 20 dyskontów Biedronki. Sprawca tego dużego zamieszania jest poszukiwany. Przypomnijmy, że zgodnie z kodeksem karnym za takie przestępstwo można trafić nie tylko do więzienia, ale również sąd może też nakazać pokrycie kosztów akcji – ewakuacji, sprawdzenia pirotechnicznego, a także strat, które poniosła firma w wyniku np. zatrzymania działalności.