Jerzy M. (37 l.) i Marta Mercedes W. (+30 l.) mieszkali przy ul. Lisiej w Zielonej Górze. Mieli dwoje dzieci, Dawida (5 l.) i Wiktorię (1 r.). Jak wspominają sąsiedzi, kobieta była atrakcyjna i miła. - Facet taki zwyczajny, poukładany, wręcz nudny - mówi sąsiadka.
Pozory myliły. Były żandarm, teraz na rencie, dla obcych miły facet, w domu zmieniał się w bestię. Znęcał się nad żoną i dziećmi. Tego kobieta znieść nie mogła. Dwa miesiące temu postanowiła zerwać związek. Wystawiła mu walizki za drzwi. Jerzy zamieszkał u swego ojca, byłego komendanta policji w miasteczku pod Zieloną Górą. Marta z dziećmi została na Lisiej.
Przeczytaj: ŁÓDŹ: Zabił ukochaną podczas kąpieli
Nikt nie odebrał Jerzemu praw do dzieci. A ten popadał w obłęd. Na początku stycznia odebrał synka z przedszkola i zaprowadził go do swego brata. Kilka minut później pojawił się przed wieżowcem, w którym przez lata mieszkał ze swą ukochaną. Marta była w domu z córeczką. Wkrótce po wejściu Jerzy M. wpadł w szał. Na kobietę spadły ciosy noża. Kilkanaście trafiło w szyję. - Policjanci byli wstrząśnięci, kiedy znaleźli ciało Marty W. - mówi prokurator Grzegorz Szklarz.
Po brutalnym mordzie zabójca zniósł zwłoki do piwnicy. Płaczące w pokoju dziecko zabrał do rodziny. Później, jakby nigdy nic, wrócił do rodzinnego miasteczka, Nowogrodu Bobrzańskiego. Tam zatrzymali go policjanci.