Mieszkańcy Pragi-Południe, Pragi-Północ, Bielan i Żoliborza, którzy jeszcze nie tak dawno podróżowali bez przesiadek, mają dość idiotycznego pomysłu ZTM o likwidacji linii tramwajowej nr 6. Przez to teraz muszą się przesiadać. Czas przejazdu wydłużył się nawet o kilkadziesiąt minut. Nic dziwnego, że byli pasażerowie "szóstki" nie są zadowoleni i proponują inne rozwiązanie. Linia musi wrócić na inną trasę. Jechać mostem Gdańskim, dalej ulicą Słomińskiego i Popiełuszki.
- Nie ma możliwości powrotu tramwaju linii 6 na trasę. Z naszych obserwacji wynika, że linie 28 i 36 doskonale spełniają funkcję wycofanego tramwaju. Czas przejazdu nie uległ zmianie - broni pomysłu ZTM-u Igor Krajnow (30 l.), rzecznik prasowy.
Ewa Falke (62 l.), emerytka, dorabia do głodowej emerytury, opiekując się małym chłopcem. Szkrab mieszka w Łomiankach, więc każdego dnia pani Ewa, mieszkająca na Pradze-Południe, poświęcała ponad godzinę na dojazd do malucha. Jeździła właśnie "szóstką". Z przystanku przy Międzyborskiej aż do Marymontu, potem przesiadała się do prywatnego autobusu do Łomianek. Od czasu wycofania tramwaju linii 6 przejazd stał się dla niej koszmarem. Zwłaszcza gdy opiekuje się chłopczykiem we własnym domu i musi z nim dojechać na Grochów.
"Szóstka" zniknęła, bo jeździła po rozsypującym się wiadukcie na ulicy Andersa, a ten został zamknięty. - Teraz dla mnie zaczął się prawdziwy horror - dodaje rozgoryczona. - Próbowałam korzystać z metra, ale tam dzieją się dantejskie sceny. Tłum na stacjach, czasem nie można się zmieścić do wagonu - dodaje.
Ale urzędnicy takie argumenty mają w nosie. Nie obchodzi ich czas, nerwy i zdrowie pasażerów komunikacji. I tylko dlatego nie chcą powrotu "szóstki" na stołeczne tory. A remont wiaduktu na Andersa ma trwać dwa lata.