Wciąż nie wiadomo, które z 21 zmasakrowanych w sobotniej katastrofie ciał, to jego ukochany syn - admirał Andrzej Karweta (52 l.), dowódca Marynarki Wojennej RP, jego duma, jedyny syn.
- To niemożliwe, to niemożliwe - powtarza wciąż Mieczysław Karweta, nie mogąc uwierzyć, że stracił syna. - Jaki to był porządny chłopak, byłem z niego taki dumny... - urywa w pół zdania.
Po raz ostatni widział się z synem w święta wielkanocne. Było miło, rodzinnie, jak zwykle.
- Wcześniej opowiadał mi, że ma być awansowany na stopień admirała - wspomina ojciec.
Prosił jednak, by nikomu o tym nie mówić. Syn został awansowany, ale już pośmiertnie. Niestety...
- Tak się te dni ciągną - wyznaje nam załamany pan Mieczysław. - Inni już żegnają swoich bliskich, a my musimy czekać, bo jeszcze nie udało się zidentyfikować zwłok mojego Andrzeja - starszy pan nie może mówić.
Po synu zostało tylko zdjęcie
Wstępnie rodzina planuje, że w najbliższy piątek odbędzie się pogrzeb w Baninie niedaleko Gdańska, gdzie dowódca marynarki wojennej wybudował dom. Pytanie tylko, czy uda się wcześniej zidentyfikować szczątki i przetransportować je do Polski.
- Tak bym chciał mu już zapalić świeczkę i mieć pewność, że on ma wieczny spokój - Mieczysław Karweta spogląda na zdjęcie syna, które dostał od niego podczas Wielkanocy. - Boże pomóż, by to wszystko się wreszcie skończyło - dodaje ojciec szanowanego i bardzo lubianego admirała, który pozostawił żonę i troje, już dorosłych dzieci.
- Jaki to był chłopak - pan Mieczysław spogląda na zdjęcie syna w białym mundurze, jakie mu zrobiono na ślubie córki w Turcji. - Dlaczego, dlaczego - zadręcza się.
Także Lucyna (59 l.) i Władysław (60 l.) Protasiuk z Olkusza (Małopolska), rodzice pilota prezydenckiego samolotu kapitana Arkadiusza Protasiuka (36 l.), nie mogą się doczekać na pochówek syna. Podobnie jak w przypadku admirała Karwety na razie jego zwłok nie udało się jeszcze zidentyfikować. - Będziemy czekać tak długo, jak tylko potrzeba - zapowiada ledwie żywa z rozpaczy matka pilota.
Rosjanie planują w środę zakończyć identyfikacje
Taki dramat przeżywają rodziny wszystkich niezidentyfikowanych dotąd ofiar katastrofy. 21 ciał wciąż nie powróciło do kraju. Być może już w środę zakończą się badania szczątków, choć niewykluczone, że ciała ofiar mogą powrócić do kraju dopiero pod koniec tygodnia. Najbliższym tragicznie zmarłych dodają otuchy eksperci: wcześniej czy później każda rodzina będzie mogła pochować swojego bliskiego. Identyfikacja ciał przedłuża się, bo aby stwierdzić, że na 100 proc. należą one do konkretnej osoby, potrzebne są drobiazgowe i czasochłonne badania genetyczne. Rosyjscy specjaliści z moskiewskiego Instytutu Medycyny Sądowej planują ich zakończenie w środę. Poinformował o tym płk Krzysztof Parulski (53 l.), naczelny prokurator wojskowy, który wciąż przebywa w Moskwie i bierze udział w śledztwie.
Dr Jakub Czarny (39 l.) z Instytutu Genetyki Sądowej dodaje otuchy najbliższym zmarłych. - Jest duże prawdopodobieństwo, że wszystkie ciała zostaną zidentyfikowane. Każda rodzina pochowa więc swego bliskiego - twierdzi ekspert. Uważa tak przede wszystkim na podstawie informacji o katastrofie. - Z tego, co wiem, ciała nie zostały zwęglone, nie leżały długi czas w bagnie, nie zostały też rozrzucone na ogromnej przestrzeni. Gdyby tak się stało, wówczas identyfikacja byłaby mocno utrudniona, choć nadal byłby pewien ślad - tłumaczy dr Czarny. Podkreśla także, że rosyjscy genetycy sądowi, a oni prowadzą badania, są jednymi z najlepszych w świecie w swojej dziedzinie. - Możemy im zaufać. Nie będzie mowy o pomyłce, o tym, że w trumnie mogą być szczątki kogoś innego - mówi ekspert. To ważne dla rodzin zmarłych.